Archiwum 27 marca 2017


mar 27 2017 #7 - Mistrzowie smutnych piosenek
Komentarze: 0

 Zastanawiałem się dłuższą chwilę, czy zrobić to teraz czy później. Stwierdziłem, że póki co rok 2017 przyniósł jedynie jedną nową fascynację, więc nie czając się dłużej chciałem Państwu przedstawić pewną wspaniałą grupę. 31 lat na scenie. Piętnaście albumów studyjnych. Kilkanaście hitów znanych na całym świecie. Kilka płyt, które mocno wpłynęły na muzykę rockową. Ponad 85 milionów kopii sprzedanych albumów. Po prostu R.E.M.

 

Była końcówka roku 2011. Wtedy to na którejś kolejnej lekcji języka angielskiego prowadzonej przez Panią J. usłyszałem pierwszy raz utwór „UBerlin”. Niby nic się nie zmieniło, ale coś tam powoli podsłuchiwałem. Jasne, że wcześniej znałem takie numery jak „Shiny happy people”, „Everybody hurts”, czy „Losing my religion”, ale na tych trzech stanęło. Do czasu tej lekcji. Co prawda fascynacja eksplodowała dopiero teraz, ale pierwszy krok został uczyniony wtedy. Drugim krokiem było zapoznanie się z utworem „Drive” w wakacje 2013. Za tym poszło kilka innych utworów, jednakże „Drive” zostało ze mną już na zawsze. Trzeci i przedostatni postawiony został dwa lata później – za sprawą zakupu składanki „In Time”, zawierającej utwory z lat 1988-2001. Wystarczy wymienić „Man on the moon”, „Imitation of life”, czy „The sidewinder sleeps tonite”.

 

Czwarty krok uczyniłem z ciekawości. Bo w sumie czemu nie przesłuchać całej dyskografii świetnej kapeli? Żeby ułatwić sprawę sobie i Państwu dzisiejsza opowieść będzie w trzech częściach.

 

Część pierwsza: kultowe początki (1980-1987)

 

Początki „mistrzów smutnych piosenek” datuje się na rok 1980. Lider i wokalista grupy Michael Stipe za nazwę grupy obrał losowy termin ze słownika oznaczający jedną z faz snu. Uwagę krytyków oraz słuchaczy zwrócił już pierwszy singel – „Radio Free Europe” – wydany rok później.  Utwór ten stawał się coraz bardziej kultowy, do tego stopnia, że po latach znalazł się na liście „500 piosenek, które ukształtowały rocka” (z repertuaru R.E.M. znalazło się tam też „Losing my religion”). Stał się również motorem napędowym i znakiem rozpoznawczym debiutanckiego longplaya.

 

„Murmur” jest pierwszą z „wpływowych” płyt w dorobku grupy. Charakterystyczny sposób śpiewania Stipe’a powodował niemałe trudności w próbach zrozumienia tekstów. Bill Berry grał na perkusji szalenie prosto i szalenie wciągajaco zarazem. Wielcy tego świata przyjęli pierwszy krążek bardzo ciepło (do tego stopnia, że „Rolling Stone” uznał „Murmur” za lepszą płytę niż „Thriller” Michaela Jacksona w plebiscycie na album roku 1983). Album został symbolicznym punktem, w którym post-punk przeobraził się w rock alternatywny. Pomimo wszelakiej aprobaty sprzedał się on jedynie w dwustu tysiącach sztuk.

 

Dzięki sukcesowi „Murmur” Zespół dostał zaproszenie do programu Davida Lettermana. Wykonał w nim premierowo utwór, który został później przedstawiony pod tytułem „So. Central Rain”. Wymieniony przeze mnie utwór promował drugi album zespołu – „Reckoning”. Płyta zawiera m.in. dedykację dla zmarłego przyjaciela Stipe’a („Camera”), oraz młodzieńcze wspomnienie basisty Mike’a Millsa („Rockville” – scoverowany w fantastycznym stylu przez zespół 10,000 Maniacs). Trzeci krążek - „Fables of the reconstruction” - różni się nieco od reszty twróczości grupy. Jest to jedyny album koncepcyjny w dorobku R.E.M., traktuje on o mitach, baśniach i legendach w wersji amerykańskiej. Jednym z najpiękniejszych utworów na „Fables…” (oraz jednym z najwybitniejszych patrząc globalnie) jest kompozycja „Driver 8”. Tekst mówi w abstrakcyjny sposób o podróży pociągiem, a riff Petera Bucka nadaje całości pierwiastka magii. Z kolei tytuł dla numeru „Kohoutek” został zapożyczony od jednej z komet, jest to jedna z najwcześniejszych kompozycji grupy, opowiadająca o niespełnionej miłości (jak połowa piosenek na świecie w opinii Pablopavo). „Fables…” wyróżnia się mrocznym, mistycznym brzmieniem na tle innych krążków grupy. Płyta zyskała mieszane recenzje – mimo sporej ilości czasu antenowego dla „Driver 8” i „Can’t get there from here”, krytycy nie byli nazbyt przychylni. Nawet wśród muzyków R.E.M. panuje dwugłos odnośnie tego wydawnictwa. Bill Berry:  „Fables…” jest słabym materiałem”, Peter Buck: „Jestem dumny z tego, jak dziwnie brzmi ten album”.

 

Jeżeli chodzi o następcę „Fables…” („Life’s rich pageant”) to wypada powiedzieć, że żaden zespół, który utrzymywał się na scenie przez wiele dekad nie przeszedł przez karierę suchą stopą. R.E.M. ma kilka słabych punktów w swojej twórczości („Green”, „Monster”, „Up”, „Around the sun”, „Accelerate") – w tym przypadku nie było potwierdzenia reguły przez wyjątek.

 

Rok 1987 przyniósł ze sobą przełom co się zowie. „Document” – piąty album grupy – był trampoliną do masowego sukcesu. R.E.M. z zespołu kultowego w kręgach okołostudenckich stał się gwiazdą największego formatu. Płyta sprzedała się w milionie sztuk na przestrzeni kilku miesięcy. Magazyn „Rolling Stone” okrzyknął Stipe’a i spółkę „najlepszym zespołem rockowym w Stanach”. Krążek niósł ze sobą utwory o zabarwieniu politycznym („Exhuming McCarthy”, „Welcome to the occupation”), jak również piosenki „radiowe” („It’s the end of the world”, „The one I love”). Umieszczenie na płycie ostatniej z wymienionych było strzałem w dziesiątkę – to właśnie ten przebój przyczynił się najmocniej do uzyskania statusu platynowej płyty. „Document” zajął 470. miejsce na liście pięciuset albumów wszechczasów, o której wspominałem w poprzednim wpisie.

 

Część druga: sława i chwała (1988-1996)

 

Na początku 1988 roku R.E.M. było na fali wznoszącej. Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Warner Bros. Zespół wyważył wszystkie bramy, jakie tylko mógł (koncerty w największych halach i największych stadionach świata). Jakkolwiek pierwsza płyta z omawianego okresu („Green”) nie jest i nigdy już nie będzie moim faworytem, tak należy ją docenić. Zrobił to sam Kurt Cobain, sytuując szóstą płytę grupy w swoim prywatnym TOP50. Bardzo do gustu przypadł mi utwór „World Leader Pretend” (wspaniałe klawisze Mike’a!), jest to doskonały przykład wspaniałego i niedocenianego numeru, który nie został wydany na singlu. Podobnie jak na „Document” mamy do czynienia z kontestacją okołopolityczną (sprzeciw dla działań amerykańskich wojsk w Wietnamie zawarty w tekście „Orange Crush”, krytyka zimnej wojny we wspomnianym „World Leader Pretend”). Na jednym z koncertów promujących album Zespół zagrał całą „Green” od A do Z, by po ostatnim utworze z płyty zacząć grać cały… „Murmur”.

 

Rozwój kariery w przypadku R.E.M. był bardzo zbilansowany. Siódmą płytę w dorobku grupy można porównać do wejścia po schodach na ostatnie piętro wieżowca. „Out of time” ujrzała światło dzienne na początku 1991 roku. Album niósł ze sobą zmianę stylistyki (partie grane na mandolinie czy gitarach akustycznych), jak również dwa wielkie hity. Pierwszym z nich (choć chronologicznie drugim) była piosenka „Shiny happy people”. Wartym odnotowania jest fakt, że to jedyny utwór, który osiągnął miejsce w TOP10 zarówno w Stanach, jak i na Wyspach.

 

O drugim hicie Michael Stipe powiedział: „W naszej karierze można wyróżnić dwa okresy – ten przed „Losing my religion” i ten po nim”. Mandolinowy riff Bucka stał się symbolem lat dziewięćdziesiątych oraz znakiem rozpoznawczym grupy. To właśnie dzięki „Losing my religion” „Out of time” stała się jedyną płytą, która osiągnęła pierwsze miejsce zarówno w Stanach jak i na Wyspach. Sam utwór otrzymał dwie nagrody Grammy, a grupa została okrzyknięta „największym zespołem rockowym obok U2”. Tym sposobem szczyt został osiągnięty. Co prawda po ośmiu latach od debiutu płytowego, ale został.

 

Mówi się, że wejście na szczyt jest łatwiejsze niż utrzymanie się na nim. „Automatic for the people” z roku 1992 było potwierdzeniem dominacji na rynku. Wystarczy wspomnieć, że połowa utworów („Drive”, „Man on the moon”, „The sidewinder sleeps tonite”, „Everybody hurts”, „Nightswimming”, „Find the river”) została wydana jako single, a liczba sprzedanych kopii przekroczyła osiemnaście milionów. Peter Buck i Mike Mills zgodnie uznali, że „Automatic…” jest najlepszym albumem w dziejach grupy. W plebiscycie na sto albumów wszechczasów magazynu „NME” album został sklasyfikowany na 37. miejscu. W warstwie tekstowej album dotyka spraw poważnych, głównie przemijania. Przewija się też wątek narkotyków i zagubienia („Drive”), młodzieńczych problemów („Everybody hurts”), czy krytyki amerykańskich elit poltycznych („Ignoreland”). Jeżeli chodzi o warstwę muzyczną, przeważają utwory w wolnym tempie (z wyłączeniem „Ignoreland”, „Man on the moon” i „The sidewinder sleeps tonite”). „Ignoreland” zdaniem muzyków nie był utworem wybitnym. Do tego stopnia, że swojego koncertowego debiutu doczekał się ponad piętnaście lat od wydania płyty (Vancouver, maj 2008). Zarówno promocji „Automatic for the people” jak i „Out of time” nie towarzyszyła trasa koncertowa. Paradoskalnie zwiększyło to zainteresowanie mediów Zespołem, a w szczególności osobą Stipe’a. Krążyły plotki, że wokalista jest chory na AIDS, mówiono też o raku.

 

W roku 1994 R.E.M. powróciło do koncertowania. Nie powróciło natomiast z dobrym albumem – „Monster” nie powtórzył sukcesu poprzedników. Na single promujące album wybrano utwory „What’s the frequency, Kenneth?”, oraz „Bang and blame”. Drugi z wymienionych utworów był ostatnim hitem Zespołu w Stanach Zjednoczonych. W trakcie koncertu na trasie promocyjnej w szwajcarskiej Lozannie Bill Berry spadł ze sceny doznając wstrząsu mózgu. Głównymi supportami na trasie były takie zespoły jak Sonic Youth czy Radiohead. Wśród krytyków „Monster” zebrał mieszane recenzje. „Rolling Stone” ocenił płytę bardzo wysoko (cztery i pół gwiazdki na pięć możliwych), z kolei „NME” stwierdził, że jest to krążek nagrany wyłącznie po to, by zająć czymś uwagę najwierniejszych fanów grupy. Jedna z piosenek zawartych na albumie ma znaczenie symboliczne – „Let me in” została zadedykowana pamięci Kurta Cobaina, który popełnił samobójstwo 5 kwietnia 1994 roku.

 

W połowie 1995 roku między częściami światowej trasy R.E.M. powróciło do studia. Tego typu manewr został zaczerpnięty od grupy Radiohead i przez kilka następnych lat był powielany przy pracy nad nowym materiałem. Po latach Michael Stipe stwierdził, że „New adventures in Hi-Fi” to jego ulubiony album w dziejach kapeli. Muzycy podczas procesu twórczego otwarcie przyznawali się do inspiracji muzyką Neila Younga, a premiera albumu przypadła na początek września 1996. Największym hitem pochodzącym z krążka „New adventures…” okazał się utwór „E-bow the letter”, w którym swojego głosu użyczyła Patti Smith (jej głos usłyszeć można także w piosence „Blue” z albumu „Collapse into now”). Sukcesu na miarę „Green”, „Out of time”, czy „Automatic…” nie udało się odnieść – rock alternatywny w drugiej połowie lat 90. był w zdecydowanym odwrocie. Moim osobistym faworytem jest kawałek zatytułowany „Leave” (kolejny wyrazisty riff Bucka). Został on w ciekawy sposób okraszony dźwiękiem syreny alarmowej, który niejako nadaje rytm tej kompozycji.

 

Część trzecia: Trio (1997-2011)

 

W roku 1997 doszło do przetasowania w składzie Zespołu. Szeregi R.E.M. opuścił Bill Berry. Grupa jednakże trwała dalej – Berry stwierdził, że gdyby kapela miała się rozpaść z powodu jego odejścia, on zasiadałby nadal za bębnami. Stipe po czasie skomentował odejście perkusisty: „Trójnożny pies to nadal pies – musi tylko nauczyć się inaczej poruszać”.

 

Końcówka dwudziestego wieku nie należała do R.E.M. Pomimo sporego zapotrzebowania na muzykę grupy na Wyspach Brytyjskich album „Up” zaliczył dość spektakularną klęskę. Dobre notowania w UK (jak również w Austrii, Niemczech i Norwegii) nie przełożyły się na sukces sprzedażowy, ani ten na trasie koncertowej. Recenzent magazynu „Q” był zdania, że album nie przypadnie do gustu tym, którzy znają wyłącznie hity z „Automatic for the people”. Przyznał również, że nietypowe zabiegi muzyczne (elektroniczna perkusja) nie są niczym nowym, ponieważ na pierwszych czterech albumach słowa były całkowicie niezrozumiałe.

 

Odwrócenie trendu nadeszło wraz z nowym tysiącleciem. Na płycie „Reveal” muzycy jednoznacznie udowodnili, że nie powiedzieli oni ostatniego słowa. „Imitation of life” – pierwszy singiel promujący album  – okazał się być również pierwszym utworem, który osiągnął szczyt japońskiej listy przebojów.

Na płycie można usłyszeć różnorakie inspiracje. Powstanie „Disappear” stało się możliwe dzięki fascynacji Stipe’a piosenką „How to disappear completely” Radiohead (w tym miejscu wypada wspomnieć, że Michael Stipe i Thom Yorke są serdecznymi przyjaciółmi). Z kolei utwory „Beat a drum”, „Beachball” i „Summer turns to high” zdradzają miłość Mike’a Millsa i Petera Bucka do grupy The Beach Boys. Mocnymi punktami na krążku są również pozostałe single: „All the way to Reno”, oraz „I’ll take the rain”, które zyskały dużą popularność w Wielkiej Brytanii i Europie Zachodniej. Podczas trasy na jednym z koncertów gościnnie wystąpił Bill Berry w utworach „Radio Free Europe” i „Permanent vacation”.

 

W roku 2004 przyszła pora na album „Around the sun”. Fani R.E.M. w Wielkiej Brytanii jak zawsze nie zawiedli – album odniósł komercyjny sukces, a pierwszy singiel („Leaving New York”) dotarł do miejsca piątego na brytyjskich listach. Jednakże muzycy nie byli zachwyceni swoją twórczością na tej płycie. Peter Buck: „„Around the sun” brzmi jak grupa ludzi znudzonych materiałem i tak w rzeczywistości jest.”, Mike Mills: „Krążek okazał się wolniejszy niż to planowaliśmy.” Po raz kolejny mamy do czynienia z zaangażowaniem politycznym (krytyka działań amerykańskiej armii w Iraku w tekście „Final straw”). Niewątpliwą wartością dodaną płyty jest numer o tytule „The worst joke ever”, głównie ze względu na wokal Stipe’a w refrenie. Buck stwierdził po kilku latach, że długo nie mógł pogodzić się z faktem, iż „Around the sun” nie jest tak dobry jak być powinien. Dwa lata później, w październiku 2006 R.E.M. zostało nominowane do Rock’n’roll Hall of Fame. Warto wspomnieć, że stało się to tuż po upływie dwudziestu pięciu lat od scenicznego debiutu (co jest warunkiem do takiej nominacji). Grupa została wprowadzona przez wokalistę Pearl Jam Eddiego Veddera, a wraz z Buckiem, Millsem i Stipe’em gościnnie zagrał Bill Berry (m.in. „Man on the moon” oraz cover „I wanna be your dog” The Stooges).

 

W roku 2008 kapela wydała płytę „Accelerate”. Od dwóch poprzednich wyróżniała się ona większą dynamiką i agresją w warstwie instrumentalnej, niespotykaną od czasów „Document” i „Green”. Proces twórczy trwał bardzo krótko, a według recenzentów (oraz brytyjskich słuchaczy) była to najlepsza płyta od czasów „New adventures in Hi-Fi”. Po zakończeniu trasy promującej „Accelerate” doszło do poważnej narady w Zespole. Muzycy nie byli przekonani co do dalszej działalności pod szyldem R.E.M. W trakcie sesji nagraniowej do albumu „Collapse into now” zapadły ostateczne decyzje…

 

„Collapse into now” to płyta bardzo osobista (tekst do „Discoverer” jest oparty na wydarzeniach z życia Stipe’a w czasach gdy był zafascynowany Nowym Jorkiem). Uwagę przykuwa tekst piosenki „Oh my heart” opowiadającej o miłości do małej ojczyzny. Gościnnie w refrenie „It happened today” można usłyszeć Eddiego Veddera, jak również Patti Smith w utworze „Blue”. Mój numer jeden z tego albumu, jak wspomniałem nieco wyżej to „UBerlin” (nie wiem który raz to napiszę, ale gitara Bucka jest tu nie do przecenienia). Materiał z „Collapse…” nie był nigdy grany na żywo (za wyjątkiem „Mine smell like honey”, które zostało wykonane przez Stipe’a na jednym z koncertów charytatywnych), a muzycy nie ruszyli w trasę.

21 września 2011 roku R.E.M. ogłosiło zakończenie swojej kariery. Dwa miesiące później Mike Mills i Michael Stipe ogłosili w mediach, że opcja powrotu w przyszłości nie wchodzi w grę. Na koniec naszych dzisiejszych rozważań chciałbym zaprezentować swoje subiektywne TOP10 w twórczości Stipe’a i spółki:

 

10. The one I love
9. Rockville
8. Shiny happy people
7. Leave
6. The sidewinder sleeps tonite
5. I’ll take the rain
4. Losing my religion
3. Driver 8
2. UBerlin
1. Drive

 

OGŁOSZENIA:

1.       Czwartek, trzydziesty marca. Na ten dzień zaplanowana jest premiera krążka „Ladinola”, czwartej płyty Pablopavo i Ludzików. Ekscytacja ogromna, trzy kawałki, które zdążyły ujrzeć światło dzienne zupełnie różne od siebie, lecz wszystkie świetne. Przeczuwam, że właśnie na tym będzie się opierać moc tego albumu. Aby do czwartku, mości Panowie!

 

2.       Luty i marzec obfitował w różnorakie koncerty. Kult, Vavamuffin, Lao Che, Voo Voo i wiele innych. Początek kwietnia też zapowiada się nieźle. Na rozkładzie wyżej wymienieni Ludzikowie oraz KAT, oba występy dzień po dniu. W późniejszej części miesiąca zapowiada się przerwa w działaniach okołomuzycznych, aczkolwiek zawsze należy poczekać na rozwój sytuacji.

 

 

3.       „Juwenalia, juwenalia – kto nie pije, ten kanalia!”. Tak zwykło się mawiać, ale koncerty też są ważne. Kto na rozkładzie w królewskim mieście? Oczywiście Kult i oczywiście Lao Che. Poza oczywistościami Coma, Pidżama Porno, IRA oraz Fisz Emade Tworzywo. Czy warto? „Ha, no jasne, że chyba!” Z czasem zapewne lista się poszerzy.

 

Za cel kolejnej podróży zostanie obrana Irlandia. I będzie mowa o pewnej kobiecie o głosie wielkim. Ktoś, coś?

kilkaslowomuzyce : :