sty 10 2018

#14 - Nigdy nie powinieneś był ufać Hollywood......


Komentarze: 0

   Z nowym rokiem mocnym krokiem! Witam Państwa uprzejmie. Dawnośmy nie byli za Wielką Wodą, tak więc przenieśmy się do słonecznej Californii. Wbrew pozorom, bohaterami dzisiejszego odcinka nie będą Red Hot Chili Peppers (i podejrzewam, że raczej prędko nimi nie zostaną), choć jedno podobieństwo jest – muzyków również jest czterech… Ciężko policzyć, do której z kolei fali metalu można zaliczyć System of a Down, ale w tym wypadku nie jest to szczególnie istotne. Stan rzeczy najlepiej oddadzą słowa Shavo Odadjiana, basisty Zespołu: „my to my, a oni to oni”.

 

ARE YOU READY FOR SOME MORE SYSTEM OF A DOWN ROCK’N’ROLL MUSIC?

 – typowe zapytanie gitarzysty Systemu przed bisem

 

Początki jak to początki: roszady w składzie (a konkretnie za perkusją), zmiana nazwy (wcześniej znani jako Soil), tego typu historie. Jeden z pomysłów na nazwę brzmiał „Victims of a down”, jednakże grupa doszła do wniosku, że chciałaby być alfabetycznie bliżej swoich idoli – zespołu Slayer. W latach 1994-1997 kapela nagrywała różne demówki, zainteresowanie ze strony możnych tego świata pojawiło się za czwartym razem. Wtedy to można było zacząć myśleć szerzej – pojawił się kontrakt z wytwórnią. No a potem kulig ruszył z kopyta…

 

Debiut (a jakże, zatytułowany tak jak Zespół!) miał miejsce niecałe dwadzieścia lat temu, pod koniec czerwca 1998 roku. Osobiście uważam, że zaczęli analogicznie do Rammsteina – takiego wysokiego C nie powstydziliby się Pavarotti z Bocellim. Podkreślić należy wybór utworów na single – „Sugar” i „Spiders” zdecydowanie wyróżniają się na tej płycie. Pierwszy z nich zaczyna się mocno, by w połowie zwolnić, a chwilę później móc wykrzyczeć „’cause everyone needs a motherfucker!”, akcentując pół ostatniego słowa. Drugi z kolei odstaje od ogółu stylistyki, jest dość delikatną (jak na standardy wyznaczane przez System) balladą. Z kategorii „osobisty faworyt, o którym trzeba słówko” – „War?”. Pierwszy typowo antywojenny numer SOAD, z przeszywającym riffem Darona Malakiana, poezja. Chłopcy z Armenii (a właściwie z ormiańskimi korzeniami) odnieśli spory sukces – dość powiedzieć, że mieli okazję wystąpić przed Slayerem i Metallicą na autorskim festiwalu Ozzy’ego Osbourne’a. Nieźle, nie? Udało im się też odwiedzić wschód Europy i kraj nad Wisłą – wystąpili w katowickim Spodku. Przed nimi legenda ciężkiego grania z Polski – Vader. Po nich – wspominany wyżej Slayer. Fanom delikatnie mówiąc nie przypadli do gustu – w trakcie koncertu odbywał się konkurs rzutów do celu czym popadnie. Występ został przerwany, a po tym incydencie System do Polski wrócił dopiero piętnaście lat później.

 

Pierwszy krążek odniósł umiarkowany sukces. Jego następca – „Toxicity” – rozsławił kapelę w każdym zakątku świata. Przedpremierowo SOAD miał wystąpić trzeciego września 2001 w Hollywood, grając po raz pierwszy materiał z drugiej płyty. Miał, ponieważ z racji tego iż pojawiło się trzy razy więcej ludzi niż się tego pierwotnie spodziewano, występ został anulowany. Z tym, że nikt nikogo o tym nie poinformował. W momencie, gdy techniczni zaczęli ściągać szyld z nazwą Zespołu wybuchły zamieszki, które trwały przez sześć godzin. Pierwszemu singlowi z płyty (którym było „Chop suey!”) towarzyszyły spore kontrowersje. Po atakach z dnia jedenastego września 2001 roku w Stanach powstało coś na kształt „listy zakazanych piosenek”, które z powodu różnorakich nawiązań przestały być emitowane w ponad stu dwudziestu rozgłośniach na terenie całego kraju. Na cenzurowanym znalazło się między innymi „Chop suey!”. Ucierpiało na tym wielu artystów – wystarczy wspomnieć, że z radia znikły wszystkie utwory Rage Against The Machine, jak również takie klasyki jak „Highway to hell” ACDC, „Hey Joe” Jimiego Hendrixa, „Jump” Van Halena, „Enter sandman” Metallici, „Under the bridge” Red Hot Chili Peppers, czy „Knockin’ on heaven’s door” Boba Dylana. Jednakże nawet takie przeszkody nie były Systemowi straszne, ilość egzemplarzy „Toxicity” liczona była w milionach. Poruszony został problem przeludnionych więzień („Prison song”), mowa była też o środowisku („A.T.W.A.”), protestach społecznych („Deer dance”), natrętnych fankach („Psycho”), narkotykach (tak naprawdę tego dotyczy „Chop suey!”), i seksie grupowym („Bounce”). Ze względu na niesamowity refren i wejście perkusji z tej płyty wyróżnić chcę numer „Forest”. Podczas trasy na koncercie w Michigan Shavo Odadjian został zaatakowany przez ochroniarzy na tle rasowym, zajście to miało swój finał przed sądem. System dzielił wtedy scenę między innymi z Rammsteinem i Slipknotem.

 

Z myślą o „Toxicity” zostało nagranych około trzydziestu utworów. Jako, że zmieściło się ich finalnie tylko czternaście, SOAD pracował już nad trzecim albumem. Gdy prace były już w dość zaawansowanym stadium (trzy czwarte utworów udało się zarejestrować), materiał został skradziony. Zespół w związku z tym zdarzeniem zatytułował płytę „Steal this album!”. Brzmieniem bardzo przypominała swoją poprzedniczkę. W tekstach znajdziemy kolejny sprzeciw wobec działań wojennych (tym razem chodzi o drugą amerykańską inwazję na Irak w utworze „Boom!”), inspirację literaturą z czasów wojny w Wietnamie („Fuck the system”), wspomnienie spotkania perkusisty Johna Dolmayana z Davidem Hasselhoffem („I-E-A-I-A-I-O”), coś na kształt listu miłosnego („Roulette”). Z wymienionych wyżej cenię sobie „Roulette” (jest w tym numerze coś wzruszającego, a Systemowi zdarza się uderzać w takie nuty dość rzadko) i „I-E-A-I-A-I-O”, głównie za partię bębnów. Oprócz tego słowa uznania należą się dla: „Mr. Jack” za niepozorny początek przeradzający się w poezję krzyczaną Serja w ostatnich linijkach tekstu oraz „Ego brain” i „Highway song” za piękne melodie i refreny, które można wyśpiewywać i się nie znudzą. No, przynajmniej mnie.

 

W roku 2004 powoli zaczęto tworzyć kolejny premierowy materiał. Koniec końców, w roku następnym wyszło z tego tworzenia coś na kształt „Use your illusion” Guns‘n’Roses – pomysł ten sam, a płyty dwie, z tą różnicą, że wydane w odstępie półrocznym – Gunsi zrobili to za jednym zamachem. Pierwszą częścią cyklu zostało „Mezmerize”, promowane singlem „B.Y.O.B.” (trzecia część pieśni antywojennych). Warstwa tekstowo-wokalna składa się z opisu wzwodu („Cigaro”), ukazania efektów przedawkowania narkotyków („This cocaine makes me feel like I’m on this song”), przedstawienia wydarzeń z imprezy charytatywnej („Old school Hollywood”), czy też opowieści o zgubnym wpływie telewizji, brutalizacji treści pornograficznych i upadku niektórych kobiet („Violent pornography”). Serj i Daron podejmują nawet próby jodłowania w utworze „Radio/Video”.  Kategorię „faworyt” wygrywa bezsprzecznie „Lost in Hollywood” – docenić trzeba fakt, że System mając niewiele ballad w repertuarze robi je znakomicie. Część druga ukazała się światu pod nazwą „Hypnotize”. Z tego krążka dużym hitem stał się utwór „Lonely day”, opisujący strach i samotność. W tekstach przewija się tradycyjnie wojna („Tentative”, „Soldier side”), oraz tematyka masakry ludności cywilnej (o Chinach mówi „Hypnotize”, o Ormianach „Holy mountains”). Dwa słowa jeszcze o „Kill rock’n’roll” – jest to kawałek z jedną z najładniejszych linii melodycznych w dorobku SOAD, ze wszech miar godny polecenia. Muzycy Systemu jako jedni z niewielu (obok The Beatles i Guns’n’Roses) wprowadzili dwa albumy w jednym roku na szczyt amerykańskiej listy sprzedaży.

 

A TOP10 ormiańskiej listy przebojów prezentuje się tak:

10. Ego brain
9. Highway song
8. Violent pornography
7. Sugar
6. Roulette
5. Mr. Jack
4. I-E-A-I-A-I-O
3. Spiders
2. A.T.W.A.
1. Forest

 

Na koniec, podkuszony przez stację STARS.TV poczyniłem kolejne TOP10, tym razem utworów wydanych w latach 90. dwudziestego stulecia. Oto i ono:

 

10. Oasis – DON’T LOOK BACK IN ANGER
Brytyjska muzyka różne rzeczy widziała. Wielką Czwórkę z Liverpoolu, rewolucję punk z 1977 roku, nową falę heavy metalu… Ale byli również w latach dziewięćdziesiątych bracia Gallagher, którzy stanęli w opozycji do amerykańskiego grunge’u i reprezentowali delikatniejszą stronę rock’n’rolla, a co najważniejsze – robili to naprawdę świetnie. Zespół Oasis, będący przedstawicielem nurtu britpop jest jednym z ostatnich ze Zjednoczonego Królestwa, który wpłynął na kształt muzyki rozrywkowej zauważalnym stopniu, a „Don’t look back in anger” to niewątpliwie ich perła w koronie.


9. No Doubt – DON’T SPEAK
W czasach, gdy nad Piłą jeszcze latały samoloty, a rozgłośnie radiowe nie promowały oszustów, za których grają i śpiewają maszyny (czyli w roku 1995), kapela No Doubt za pomocą „Don’t speak” przejęła władzę nad muzycznym światem. Dość powiedzieć, że płyta „Tragic kingdom” z której pochodzi ten hit rozeszła się w szesnastu milionach egzemplarzy, a w samych Stanach pokryła się platyną dziesięć razy.


8. Sinead O’ Connor – NOTHING COMPARES 2U
Pierwsze wzruszenie w tym TOP10. „Minęło siedem godzin i piętnaście dni, odkąd zabrałeś swoją miłość”. Pomimo, że utwór został napisany przez Prince’a, O’Connor swoją interpretacją wyniosła go kilka pięter wyżej, dzięki czemu w różnorakich notowaniach wszechczasów „Nothing compares 2U” plasuje się najwyżej spośród piosenek wykonywanych przez kobiety.


7. Guns and Roses – NOVEMBER RAIN
Axl Rose grający na fortepianie. Slash szalejący podczas gitarowej solówki. Gunsi w niemalże najsilniejszym zestawieniu. To wszystko złożyło się na niesamowitą balladę, której motywem przewodnim jest samobójstwo ukochanej głównego bohatera. Jeden z większych hiciorów roku 1992 pochodzący z jednej z najlepszych płyt dziewiątej dekady dwudziestego wieku – „Use your illusion”.


6. Metallica – NOTHING ELSE MATTERS
W latach dziewięćdziesiątych w muzyce działo się wiele ciekawego. Każdy znalazłby dla siebie coś, również wyznawcy grania spod znaku heavy metal. Głównie dzięki „Czarnemu albumowi” Metallici (choć nie tylko, ponieważ wkład miały w to również takie płyty jak „Vulgar display of power” Pantery czy też „No more tears” Ozzy’ego Osbourne’a) ciężkie granie nie odeszło w zapomnienie. Ci bardziej krytyczni w stosunku do Jamesa Hetfielda mówili, że dopiero na „Czarnym albumie” nauczył się śpiewać, a ortodoksyjni fani zaczęli drwić z Metallici i odwrócili się od niej. Pomimo wszelkich nieprzychylności tak płyta jak i „Nothing else matters” bronią się po latach niesamowicie.


5. The Cranberries – ZOMBIE

4. R.E.M. – LOSING MY RELIGION

Jeśli chodzi o te dwie pozycje, zostały szerzej omówione podczas trwania odcinków siódmego i ośmego, odsyłam, polecam, Krzysztof z Huty.
 

3. Soundgarden – BLACK HOLE SUN
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że drugie wcielenie punka znane pod terminem grunge wywołało trzecią i jak na razie ostatnią z wielkich rockowych rewolt. Dlatego też całe podium przeznaczyłem zespołom z miasta Seattle. Brąz dla Soundgarden – i tylko Chrisa, tylko Chrisa, tylko Chrisa żal…


2. Pearl Jam – JEREMY
W melodii nie ma nic wzruszającego. W głosie Eddiego Veddera (przy okazji, może kiedyś cały odcinek dla Pearl Jam?) też nie słychać raczej wzruszeń. Za to wzruszeń dostarcza tekst. W styczniu 1991 roku w stanie Texas nastoletni Jeremy Wade Delle strzelił sobie w głowie na oczach klasy i o tym właśnie jest ten utwór. Piękny bas na początku no i Vedder u szczytu możliwości, czego chcieć więcej?


1. Nirvana – SMELLS LIKE TEEN SPIRIT
Hippisi mieli Hendrixa i Janis. Punkowcy mieli Sida Viciousa i Johnny’ego Ramone. A „pokoleniu X” przewodził Kurt Cobain. Co prawda sam zainteresowany zraził się do własnej piosenki, ponieważ stała się dla niego zbyt popularna (z tego samego powodu niepochlebnie odnosił się do muzyków Pearl Jam, oskarżając ich o komercyjność), ale dzięki tejże popularności jeśli coś za dwieście czy tam więcej lat zostanie z lat dziewięćdziesiątych XX wieku w kulturze masowej, to będzie to właśnie ten konkretny utwór.
 

Dzięki serdeczne i do przeczytania niebawem!

kilkaslowomuzyce : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz