Archiwum 10 stycznia 2017


sty 10 2017 #5 - Koncertowe wydarzenia i ich plany
Komentarze: 0

Gorąco powitać pragnę po dłuższej przerwie. Jako, że w kalendarzu się trochę pozmieniało, a koncertowa wiosna za pasem w dzisiejszym odcinku chciałbym przedstawić swoje koncertowo-muzyczne plany, które zrealizuję/chciałbym zrealizować w 2017 roku.

 

Poniżej lista tych koncertów, na które bilet już nabyć zdążyłem. Więc wygląda to tak:

 

UK Subs, TV Smith, Bunkier (29 stycznia, Kwadrat) – „We’re getting ready!”. No i ja też się szykuję. Na swój pierwszy koncert spod znaku punk. K. w zeszłym roku okrutnie marudziła, żebyśmy poleźli na Punk Fest, ale ostatecznie nie dotarło tam żadne z Nas. Mobilizacyjnie chyba podziałał fakt, że zespół zagraniczny, uznany, a do tego w całkiem rozsądnej cenie. Do tego ciekawy „chłopiec z gitarą” jako support (TV Smith urzekł mnie dosyć brawurowym wykonaniem oraz ciekawą aranżacją utworu „Pushed again” z repertuaru grupy Die Toten Hosen). Jeśli chodzi o Bunkier, został on dodany trochę na ostatnią chwilę i za bardzo nie mogę się wypowiedzieć o nim. Bardzo mnie zastanawia czy pogować będą wszyscy, czy tylko trzy czwarte sali. Cieszę się, że poznam coś nowego i że przełamałem swoje obawy (choć jeszcze nie do końca) odnośnie publiczności na punkowych koncertach. I czekam na „Emotional blackmail”!

 

Kult (4 lutego, Kino Kijów) – wkraczamy w miesiąc luty, a tam od razu na początku prawdziwa bomba. Bomba, bo należy poczynić adnotację, że będzie to koncert akustyczny. Wybierałem się na tego typu wydarzenie od wiosny 2015, kiedy to jeszcze zasilałem szeregi szkoły średniej. I już za niecały miesiąc będę miał ogromną przyjemność po raz siódmy zobaczyć „grupę młodzieżową na K”. Niby po raz siódmy, a tak naprawdę pierwszy. Kupnem biletu na koncert z trasy „Akustik” spełniłem swoje kolejne koncertowe marzenie. Dobrze, że jeszcze kilka ich zostało!

 

TSA (24 lutego, Kwadrat) – pod koniec lutego w Kwadracie muzyczny Kraków będzie świadkiem dwóch niesamowitych występów – gołym okiem widać, że ten weekend zostanie zapamiętany na długo. Na początek weterani, którzy w Polsce stworzyli prawdziwy heavy-metalowy świat. Zespół obdarzony największą energią w historii polskiej muzyki (słynne zdemolowanie Sali Kongresowej w 1982 roku przez fanów grupy). To dopiero trzeci koncert metalowców z „jasnej strony mocy”, który będzie mi dane zobaczyć. Tym bardziej niecierpliwie czekam, ponieważ w 2016 nie zajrzeli do Miasta (a pewne przeszkody były żeby zobaczyć ich w Nowym Targu).

 

Lao Che (26 lutego, Kwadrat) – płynnie przechodzimy do drugiej części tego wspaniałego weekendu. Zespół, który dziesiątkami, jeżeli nie setkami koncertów na trasie „Dzieciom” przez ostatnie dwa lata zdobył i ugruntował pierwszą pozycję na koncertowej mapie Polski. Idealne połączenie rapu, rock’n’rolla, alternatywy i awangardy doprawione niebanalną warstwą tekstową autorstwa Spiętego. Każdy kolejny koncert „Rycerstwa zachodniomazowieckiego”, który widziałem był lepszy od poprzedniego (z wyłączeniem występu w Lublinie, kiedy płocczanie supportowali The Cranberries i byli zmuszeni mocno skondensować swój występ). Numer siedem zapowiada się smakowicie w tym wiosennym rozdaniu. Może pojawi się jakiś utwór z przygotowywanej właśnie (również siódmej) płyty? Mam nadzieję, że już coś tam jest gotowe!

 

Sztywny Pal Azji, Proletaryat, Kobranocka, Róże Europy (4 marca, Teatr Łaźnia Nowa) – jedno z większych (pod względem ilości wykonawców, tuż obok Punk Festu 2017) wydarzeń na wiosnę. Najważniejsi przedstawiciele „rocka harcerskiego” na początku marca przyjadą do Nowej Huty – taka koncepcja sprawdziła się pod koniec lutego 2016, kiedy to ten sam skład (z wyłączeniem Proletaryatu) zapełnił dwukrotnie (i to dzień po dniu!) Kwadrat. A jako że Łaźnia jest większa od Kwadratu, no to tam przenieśli. Tylko po jaką cholerę zapraszać tych nieudaczników z Róż Europy, to ja już nie wiem… Zapomniałem wspomnieć, że widziałem te trzy kapele na żywo i Róże bardzo odstawały od poziomu prezentowanego zarówno przez Kobranockę jak i Sztywny Pal Azji. Mam nadzieję, że Proletaryat przeskoczy tę poprzeczkę. 

 

Hunter (18 marca, Kwadrat) – osiemnasty dzień miesiąca marca będzie dobrym dniem. Od kilku dni jestem w posiadaniu biletu na ich koncert, a w związku z tym, że chciałem od jakiegoś czasu się przekonać jak prezentują się na żywo, na mojej liście jest w tej chwili jeden zespół mniej do odhaczenia. To bardzo dobrze. Choć z pewnością stanie się tak, że na tą listę przybędą kolejne kapele i to już niedługo. Czekam na Draka i spółkę tym mocniej, że w październiku 2016 dotrzeć się nie udało.

 

System Of A Down (17 czerwca, Tauron Arena) – kalendarzowo to jeszcze wiosna, aczkolwiek czerwiec jest już znakiem okresu letniego (względnie plenerowo-festiwalowo-stadionowego) w kalendarzu koncertowym. Ale pod dachem też można zaszaleć. I do tego wielką gwiazdę sprowadzić. O spełnieniu marzeń już mówiłem, o istnieniu nowych numerów Systemu też. Więc napiszę tylko, że mam nadzieję na koncert tak dobry jak ten Rammsteina we Wrocławiu.A jak będzie jeszcze lepszy to specjalnie obrażony nie będę.

 

 

Poniżej znajdują się koncerty, na które z różnorakich względów jeszcze się nie zdecydowałem. Niemniej na każdy z nich chętnie bym się wybrał. I będę mocno rozpaczał, jeśli któryś z nich nie wypali…

 

Green Day (21 stycznia, Tauron Arena) – koncert w ramach trasy „Revolution Radio Tour” promującej krążek „Revolution Radio”, w mojej ocenie całkiem udany. Jak już chyba zdążyłem napisać, przez dłuższy czas niespecjalnie mnie przekonywali. Koniec końców Billiemu i spółce się to udało, aczkolwiek zagorzałym fanem już raczej nie zostanę. Chociaż historia powstania „Wake me up when September ends” jest naprawdę dramatyczna. Nie będę ukrywał, że dużym plusem jest to, że taki koncert jest „na miejscu”, więc jakakolwiek logistyka okołowyjazdowa odpada. Aczkolwiek jestem bardzo ciekawy jak taki kalifornijski punk rock brzmi na żywo (choć większą ekscytację wywołałby we mnie występ The Offspring niż Green Daya). Ceny przyzwoite, średnio wygórowane, biletów jeszcze sporo (co może dziwić) – można iść!

 

Vavamuffin (18 lutego, Zet Pe Te) – kolejny bardzo ciekawy przypadek. Na koncert warszawskich reggaemanów wybieram się od listopada 2010. Ponad sześć lat. Vava jest kapelą, na którą czekam zdecydowanie najdłużej ze wszystkich (na TSA wybierałem się od marca 2009, udało się dopiero w grudniu 2014) choć zaznaczyć trzeba, że przez ten czas odwróciłem się dosyć mocno od tego typu muzyki. Chłopaki są właśnie po nowej płycie „Ferajna” (jeszcze nie mam o niej zdania, bo się nie zapoznałem, być może nabędę w najbliższej przyszłości), chociaż jak to zwykle oni zbyt wielu koncertów nie grają. No nic, może tym razem się uda. Bardzo jestem ciekawy miejsca pod tajemniczą nazwą Zet Pe Te – ni cholery nic mi to nie mówi, więc tym bardziej jestem zainteresowany.

 

Dżem (11 marca, Spodek, Katowice/30 marca, Filharmonia) – jako że Dżem od zawsze na zawsze jest niepodważalnym numerem jeden najchętniej wybrałbym się na oba wymienione koncerty. Oby dwa są usytuowane w bardzo ciekawych miejscach (miło by było wrócić po ponad siedmiu latach do Spodka! A w Filharmonii byłbym pierwszy raz w życiu, bo prosty człowiek z Huty jestem). Katowice bilsko, więc logistyka niewielka, a koncert w Spodku to zawsze spore wydarzenie. Niezależnie kto jest na scenie. Co do koncertu w Mieście jest on szczególny z tego względu, że występ ma formułę akustyczną, a w takiej odsłonie Zespół widziałem niestety jedynie raz. I to kupę lat temu. Wartałoby przypomnieć sobie, jak taki wariant wygląda.

 

Voo Voo (25 marca, Teatr Variete) – do Waglewskiego i spółki pasuje idealnie określenie „zespół inny niż inne”. Takie Lao Che pozbawione elektroniki, w sposobie grania, oraz z podwójną porcją mistyki w przekazie ( „Gdybym”!) osadzone w późnych latach 80., odnoszące swoje największe suckesy dekadę później. Myślę sobie, że muzyka, którą proponują dobrze się sprawdzi w takim miejscu jak teatr. Na ich koncercie jeszcze się nie zjawiłem, więc tym większą mam nadzieję, że będzie mi to dane, oraz że nie będzie zawodu.

 

KAT (7 kwietnia, Kwadrat) – reprezentanci „ciemnej strony mocy” są w Mieście dość często. Zwykle wpadają na wiosnę. Do pewnego momentu miałem awersję jeżeli chodzi o rzeczy cięższe niż początkowa Metallica (przykładowo nie mogłem przekonać się do Systemu), ale z czasem zacząłem być takiej muzyki ciekaw (Acid Drinkers). Choć takiego Slayera na dłuższą metę słuchać bym nie był w stanie. Z Acidami się udało – jestem przekonany, że KAT również mi przypadnie do gustu. „Łza dla cieniów minionych” jest przecudna. Tak, mogą się Państwo naśmiewać, że idę na ich występ tylko po to, żeby usłyszeć ten utwór, jednakże w dawnych czasach pół Europy w ten sam sposób chodziło na występy węgierskiego zespołu Omega. I dobrze było.

 

 

Jeszcze potrzebuję delikatnie napomknąć o grupie Lipali – ich koncert w Zaścianku pokrywa się z koncertem zespołów „rocka harcerskiego” w Łaźni. Szkoda niezmierna, że przenieśli ich na taki termin niezręczny. A co do grupy to to nieźli grajkowie są. Jeszcze wpadnę na ich występ. Szczególną sympatią darzę utwór „Upadam”. „Kawy dwie” też dają radę.

 

OGŁOSZENIA:

1.       4 stycznia 1967 roku ukazał się światu debiutancki album grupy The Doors. Ciężko mi uwierzyć, że od tej premiery minęło już 50 lat. Z tej okazji następna podróż będzie się tyczyła tej właśnie grupy (choć nie wiem jeszcze co dokładnie zostanie zawarte i jaką przybierze to formę).

2.       Dwudzieste trzecie notowanie Topu Wszechczasów w radiowej Trójce nie zawiodło, jak zawsze zresztą. Oczywiście pojawili się na wysokich miejscach Ci, których już z nami nie ma: George Michael („Careless whisper” – 107. miejsce), David Bowie („Space oddity” - 105., „Let’s dance” - 83.) Leonard Cohen („Dance me to the end of love” - 81., „Hallelujah” – 41.) oraz Prince („Purple rain“ – 19.). Zwyciężyła grupa Queen z „Bohemian rhapsody“, która zdetronizowała „Brothers in arms“ zespołu Dire Straits. Jeśli o mnie chodzi nie odczułem ogromnej różnicy, aczkolwiek nigdy nie żałuję tych kilkunastu godzin przy radiu w Nowy Rok.

kilkaslowomuzyce : :