Archiwum styczeń 2018


sty 14 2018 #15 - Wiosna, ach to Ty!
Komentarze: 0

   Powitać pragnę znów. Odcinek będzie dziś o charakterze specjalnym, taki w starym stylu. Doszedłem ostatnio do wniosku, że trochę się gubię w swoich własnych planach na wiosnę 2018 „i tylko już nie ma tego, który by to dobrze spisał”, więc wypada spisać, bo co prawda krakowskiej wiosny z krakowską jesienią porównywać nie można (z tego powodu że przepaść na korzyść jesieni jest zwyczajnie zbyt duża), jednakże nudą wiać nie będzie. Zapraszam na przegląd najbardziej znaczących wydarzeń w pierwszej części roku 2018 w „dawnej stolicy Polaków”.

 

TSA, Corruption, 4 Szmery (19 stycznia, Kwadrat) – w rozmowie z N. stwierdziłem, że to raczej z sentymentu i braku laku, zdanie to podtrzymuję. Niemniej, starych mistrzów szanować trzeba i tego się trzymajmy. Statystycznie będzie to moja czwarta wizyta na koncercie TSA. Do tego Corruption – ciekawi dla mnie o tyle, że jest to macierzysta formacja Bobby’ego z Acid Drinkers, więc coś chłopaki potrafić muszą. Na całe szczęście to już niedługo!

 

Kazik i Kwartet ProForma (1 lutego, Żaczek) – na obecną chwilę Kazik bez Kultu przekonuje mnie bardziej niż Kult z Kazikiem (polecam szczególnie polską wersję piosenki Nicka Cave’a „The mercy seat”, czyli po naszemu „Krzesło łaski”). Koncert ma cel charytatywny, więc tym bardziej warto. Raz już Kazia z Kwartetem widziałem, więc zaskoczenia wielkiego nie będzie. Będzie za to dużo liryczniej niż na Kulcie, wiele nieco przykurzonych numerów z solowej twórczości Staszewskiego juniora. Polecam gorąco!

 

Wilki (9 lutego, kino Kijów) – temu wydarzeniu pikanterii dodają trzy kwestie. Pierwsza to miejsce, bardzo klmatyczne. Druga to taka, że po prawie dziewięciu (!) latach od odkrycia kasety „Wilki” będę miał przyjemność podziwiać Zespół dopiero po raz pierwszy. No a trzecia to typ koncertu – Wilkom będzie towarzyszyła orkiestra symfoniczna (a przyznać muszę że okrutnie dawno nie widziałem koncertu symfonicznego, chyba z półtora roku). Nieco obawiam się czy Panowie podołają wyzwaniu, mam jednak nadzieję że nie pozostawią mi złudzeń czy warto było.

 

Urszula (24 lutego, Kwadrat) – w przypadku Urszuli również będzie to mój debiut. I szczerze mówiąc parę razy zastanawiałem się po co ja właściwie kupiłem ten bilet. Czymś się kierować musiałem. W zasadzie chyba wystarczy jak wykrzyczę „Konika na biegunach”, nie?

 

Big Cyc, Kobranocka, Sztywny Pal Azji, Jary OZ, Czarno-Czarni (3 marca, teatr Łaźnia Nowa) – na przełomie lutego i marca już po raz trzeci Galicja Productions organizuje spory spęd zespołów nieco przykurzonych przez historię. Pierwsze tego typu wydarzenie zebrało tylu chętnych, że bilety zdążyły się wyprzedać na długo przed koncertem. Postanowiono więc że kapele zagrają jeszcze raz dnia następnego. I ten koncert też się wyprzedał! Tego typu halowe masówki grane były też w Katowicach i Gdańsku. Plusem trzeciej edycji jest brak zespołu jednego przeboju o nazwie Róże Europy, jak również wrzucenie do zestawu aż trzech nowych bandów. Czarno-Czarnych i Big Cyca jeszcze nie widziałem, ale zanosi się na rozpierdol łącznie przez jakieś siedem godzin i bardzo się z tego cieszę.

 

Fisz Emade Tworzywo (11 marca, Studio) – jeden z dwóch koncertów, który swoją tematyką odbiega od typowego rock’n’rolla. Mój człowiek, D. powiedział po grudniowym koncercie Tworzywa że widział właśnie najlepszy koncert w życiu. Młodzi Waglewscy robią naprawdę ciekawą muzykę, choć jakoś gdy jest w tym więcej rapu (głównie w starszych piosenkach typu „Polepiony”) słucha się Tworzywa przyjemniej, niemniej nowsza odsłona również trzyma poziom.

 

Lao Che (17 marca, Studio) – najsmutniejsza wiadomość jesieni 2017 była taka, że płocczanie nie wpadli do Krakowa. Mieli oni swoje powody, albowiem tworzyli oni swój siódmy krążek (przypominam, premiera już 16 lutego!). Być może właśnie siedemnastego marca rozstrzygnie się konkurs na najlepszy koncert wiosny 2018, nie byłbym wcale zaskoczony.

 

Dezerter, Siksa (7 kwietnia, Kwadrat) – być może gdy napiszę, że koncert Dezertera marzył mi się od lutego 2009 to będzie w tym trochę przesady, niemniej gdzieś z tyłu głowy zawsze ten pomysł był. Mam tylko cichą nadzieję, że nie zabraknie utworów z mojej ulubionej „Kolaboracji II”, jednej z najlepszych punkowych płyt po polsku. Co do suportu ludzie różnie mówią – jedni że to chodząca kontrowersja, drudzy że nowatorstwo. Patrząc na skład (damski wokal + gitara basowa), to nowatorstwa tam z pewnością nie brakuje. A czy będzie skandal to się zobaczy.

 

Kult (15 kwietnia, Studio) – eksperta od skandali można będzie zobaczyć za to nieco ponad tydzień później. Z pełną świadomością w październiku odpuściłem Kult ze względu na przesyt tymże zespołem, pytanie tylko czy Kazik i spółka sprawią, że zakocham się na nowo? Dżem niestety w tej materii nie dał rady – Kult ma o tyle ułatwione zadanie, że koncert jest akustyczny i w związku z tym będzie on inny niż zwykle.

 

Ozzy Osbourne, Bullet For My Valentine, Galactic Empire (26 czerwca, Tauron Arena) – Księcia Ciemności specjalnie opisywać nie trzeba. Człowiek, który stworzył heavy metal na dobry początek lata zagra w ramach szóstej (chyba) edycji Impact Festival. Miło że ten festiwal po raz drugi z rzędu zagości w Krakowie. Obok Ozzy’ego grajki z Walii – Bullet For My Valentine mieli wystąpić we Wrocławiu obok Rammsteina i Limp Bizkit, niestety przegrali z pogodą w Japonii. Także również miło. Do kompletu Galactic Empire – goście, którzy motywy z Gwiezdnych Wojen przerabiają na gitarowe granie w metalowym stylu. Ukłony za pomysł, ciekaw jestem wykonania.

 

Deep Purple (1 lipca, Tauron Arena) – kolejny z naprawdę wielkich zespołów, który odwiedzi nadwiślańską krainę. To chyba będzie jedna z ostatnich szans, żeby ich zobaczyć na żywo, obecna trasa nosi nazwę „The long goodbye tour”. Więcej w zasadzie mówić nie trzeba, bowiem „Smoke on the water”, „Child in time”, „Perfect strangers” czy „When a blind man cries” mówią same za siebie.

 

Poniżej pozycje, które jeszcze rozważam. Przyznacie, że gdyby to wszystko wypaliło, marzec byłby naprawdę świetny?

 

Raz Dwa Trzy (4 marca, Nowohuckie Centrum Kultury) – tylko i wyłącznie koncert ten znajduje się w kategorii „rozważam”, ponieważ jest szansa, że wejdę na niego za darmo. Panowie zapełnili salę w październiku koncertem pamięci Wojciecha Młynarskiego w Studiu, teraz spróbują zrobić to samo w trochę większej sali. I o ile wiem są na dobrej drodze, żeby tego dokonać. Twórczość Pana Młynarskiego broni się świetnie, więc nic dziwnego że będzie to kolejny występ z jego piosenkami w roli głównej.

 

Farben Lehre, Gutek, The Analogs (22 marca, Forty Kleparz) – od ponad czterdziestu lat punk stoi tuż obok reggae, nic więc dziwnego że przedstawiciele obu tych gatunków łączą siły i wystąpią na jednej scenie. Jedynym zaskoczeniem z zestawu byłoby Farben Lehre, ponieważ pozostałych artystów już zdążyłem zobaczyć (i trzeba powiedzieć że grają naprawdę dobrze). Czy się uda – czas pokaże. Poczekać należy na pełną rozpiskę wiosenną od Fortów, ze dwie pozycje powinny być godne uwagi.

 

Blood Brothers, Alcoholica, 4 Szmery, Event Urizen, Death Revival (24 marca, Kwadrat) – coś nowego na mapie, choć raz już tego typu impreza się odbyła, z tym że w Katowicach. Ta masówka odbywa się pod nazwą „Tribute Night”, choć zespoły Alcoholica i Event Urizen mają w repertuarze również swoje kompozycje. Wśród zespołów które są coverowane znajdziemy między innymi Metallicę, Iron Maiden, ACDC czy Death. Brzmi zachęcająco.

 

Nie będę składać deklaracji kiedy odezwę się znów. Powiem tylko, że odcinek będzie dotyczył polskiej kapeli. Dziękuję.

kilkaslowomuzyce : :
sty 10 2018 #14 - Nigdy nie powinieneś był ufać Hollywood......
Komentarze: 0

   Z nowym rokiem mocnym krokiem! Witam Państwa uprzejmie. Dawnośmy nie byli za Wielką Wodą, tak więc przenieśmy się do słonecznej Californii. Wbrew pozorom, bohaterami dzisiejszego odcinka nie będą Red Hot Chili Peppers (i podejrzewam, że raczej prędko nimi nie zostaną), choć jedno podobieństwo jest – muzyków również jest czterech… Ciężko policzyć, do której z kolei fali metalu można zaliczyć System of a Down, ale w tym wypadku nie jest to szczególnie istotne. Stan rzeczy najlepiej oddadzą słowa Shavo Odadjiana, basisty Zespołu: „my to my, a oni to oni”.

 

ARE YOU READY FOR SOME MORE SYSTEM OF A DOWN ROCK’N’ROLL MUSIC?

 – typowe zapytanie gitarzysty Systemu przed bisem

 

Początki jak to początki: roszady w składzie (a konkretnie za perkusją), zmiana nazwy (wcześniej znani jako Soil), tego typu historie. Jeden z pomysłów na nazwę brzmiał „Victims of a down”, jednakże grupa doszła do wniosku, że chciałaby być alfabetycznie bliżej swoich idoli – zespołu Slayer. W latach 1994-1997 kapela nagrywała różne demówki, zainteresowanie ze strony możnych tego świata pojawiło się za czwartym razem. Wtedy to można było zacząć myśleć szerzej – pojawił się kontrakt z wytwórnią. No a potem kulig ruszył z kopyta…

 

Debiut (a jakże, zatytułowany tak jak Zespół!) miał miejsce niecałe dwadzieścia lat temu, pod koniec czerwca 1998 roku. Osobiście uważam, że zaczęli analogicznie do Rammsteina – takiego wysokiego C nie powstydziliby się Pavarotti z Bocellim. Podkreślić należy wybór utworów na single – „Sugar” i „Spiders” zdecydowanie wyróżniają się na tej płycie. Pierwszy z nich zaczyna się mocno, by w połowie zwolnić, a chwilę później móc wykrzyczeć „’cause everyone needs a motherfucker!”, akcentując pół ostatniego słowa. Drugi z kolei odstaje od ogółu stylistyki, jest dość delikatną (jak na standardy wyznaczane przez System) balladą. Z kategorii „osobisty faworyt, o którym trzeba słówko” – „War?”. Pierwszy typowo antywojenny numer SOAD, z przeszywającym riffem Darona Malakiana, poezja. Chłopcy z Armenii (a właściwie z ormiańskimi korzeniami) odnieśli spory sukces – dość powiedzieć, że mieli okazję wystąpić przed Slayerem i Metallicą na autorskim festiwalu Ozzy’ego Osbourne’a. Nieźle, nie? Udało im się też odwiedzić wschód Europy i kraj nad Wisłą – wystąpili w katowickim Spodku. Przed nimi legenda ciężkiego grania z Polski – Vader. Po nich – wspominany wyżej Slayer. Fanom delikatnie mówiąc nie przypadli do gustu – w trakcie koncertu odbywał się konkurs rzutów do celu czym popadnie. Występ został przerwany, a po tym incydencie System do Polski wrócił dopiero piętnaście lat później.

 

Pierwszy krążek odniósł umiarkowany sukces. Jego następca – „Toxicity” – rozsławił kapelę w każdym zakątku świata. Przedpremierowo SOAD miał wystąpić trzeciego września 2001 w Hollywood, grając po raz pierwszy materiał z drugiej płyty. Miał, ponieważ z racji tego iż pojawiło się trzy razy więcej ludzi niż się tego pierwotnie spodziewano, występ został anulowany. Z tym, że nikt nikogo o tym nie poinformował. W momencie, gdy techniczni zaczęli ściągać szyld z nazwą Zespołu wybuchły zamieszki, które trwały przez sześć godzin. Pierwszemu singlowi z płyty (którym było „Chop suey!”) towarzyszyły spore kontrowersje. Po atakach z dnia jedenastego września 2001 roku w Stanach powstało coś na kształt „listy zakazanych piosenek”, które z powodu różnorakich nawiązań przestały być emitowane w ponad stu dwudziestu rozgłośniach na terenie całego kraju. Na cenzurowanym znalazło się między innymi „Chop suey!”. Ucierpiało na tym wielu artystów – wystarczy wspomnieć, że z radia znikły wszystkie utwory Rage Against The Machine, jak również takie klasyki jak „Highway to hell” ACDC, „Hey Joe” Jimiego Hendrixa, „Jump” Van Halena, „Enter sandman” Metallici, „Under the bridge” Red Hot Chili Peppers, czy „Knockin’ on heaven’s door” Boba Dylana. Jednakże nawet takie przeszkody nie były Systemowi straszne, ilość egzemplarzy „Toxicity” liczona była w milionach. Poruszony został problem przeludnionych więzień („Prison song”), mowa była też o środowisku („A.T.W.A.”), protestach społecznych („Deer dance”), natrętnych fankach („Psycho”), narkotykach (tak naprawdę tego dotyczy „Chop suey!”), i seksie grupowym („Bounce”). Ze względu na niesamowity refren i wejście perkusji z tej płyty wyróżnić chcę numer „Forest”. Podczas trasy na koncercie w Michigan Shavo Odadjian został zaatakowany przez ochroniarzy na tle rasowym, zajście to miało swój finał przed sądem. System dzielił wtedy scenę między innymi z Rammsteinem i Slipknotem.

 

Z myślą o „Toxicity” zostało nagranych około trzydziestu utworów. Jako, że zmieściło się ich finalnie tylko czternaście, SOAD pracował już nad trzecim albumem. Gdy prace były już w dość zaawansowanym stadium (trzy czwarte utworów udało się zarejestrować), materiał został skradziony. Zespół w związku z tym zdarzeniem zatytułował płytę „Steal this album!”. Brzmieniem bardzo przypominała swoją poprzedniczkę. W tekstach znajdziemy kolejny sprzeciw wobec działań wojennych (tym razem chodzi o drugą amerykańską inwazję na Irak w utworze „Boom!”), inspirację literaturą z czasów wojny w Wietnamie („Fuck the system”), wspomnienie spotkania perkusisty Johna Dolmayana z Davidem Hasselhoffem („I-E-A-I-A-I-O”), coś na kształt listu miłosnego („Roulette”). Z wymienionych wyżej cenię sobie „Roulette” (jest w tym numerze coś wzruszającego, a Systemowi zdarza się uderzać w takie nuty dość rzadko) i „I-E-A-I-A-I-O”, głównie za partię bębnów. Oprócz tego słowa uznania należą się dla: „Mr. Jack” za niepozorny początek przeradzający się w poezję krzyczaną Serja w ostatnich linijkach tekstu oraz „Ego brain” i „Highway song” za piękne melodie i refreny, które można wyśpiewywać i się nie znudzą. No, przynajmniej mnie.

 

W roku 2004 powoli zaczęto tworzyć kolejny premierowy materiał. Koniec końców, w roku następnym wyszło z tego tworzenia coś na kształt „Use your illusion” Guns‘n’Roses – pomysł ten sam, a płyty dwie, z tą różnicą, że wydane w odstępie półrocznym – Gunsi zrobili to za jednym zamachem. Pierwszą częścią cyklu zostało „Mezmerize”, promowane singlem „B.Y.O.B.” (trzecia część pieśni antywojennych). Warstwa tekstowo-wokalna składa się z opisu wzwodu („Cigaro”), ukazania efektów przedawkowania narkotyków („This cocaine makes me feel like I’m on this song”), przedstawienia wydarzeń z imprezy charytatywnej („Old school Hollywood”), czy też opowieści o zgubnym wpływie telewizji, brutalizacji treści pornograficznych i upadku niektórych kobiet („Violent pornography”). Serj i Daron podejmują nawet próby jodłowania w utworze „Radio/Video”.  Kategorię „faworyt” wygrywa bezsprzecznie „Lost in Hollywood” – docenić trzeba fakt, że System mając niewiele ballad w repertuarze robi je znakomicie. Część druga ukazała się światu pod nazwą „Hypnotize”. Z tego krążka dużym hitem stał się utwór „Lonely day”, opisujący strach i samotność. W tekstach przewija się tradycyjnie wojna („Tentative”, „Soldier side”), oraz tematyka masakry ludności cywilnej (o Chinach mówi „Hypnotize”, o Ormianach „Holy mountains”). Dwa słowa jeszcze o „Kill rock’n’roll” – jest to kawałek z jedną z najładniejszych linii melodycznych w dorobku SOAD, ze wszech miar godny polecenia. Muzycy Systemu jako jedni z niewielu (obok The Beatles i Guns’n’Roses) wprowadzili dwa albumy w jednym roku na szczyt amerykańskiej listy sprzedaży.

 

A TOP10 ormiańskiej listy przebojów prezentuje się tak:

10. Ego brain
9. Highway song
8. Violent pornography
7. Sugar
6. Roulette
5. Mr. Jack
4. I-E-A-I-A-I-O
3. Spiders
2. A.T.W.A.
1. Forest

 

Na koniec, podkuszony przez stację STARS.TV poczyniłem kolejne TOP10, tym razem utworów wydanych w latach 90. dwudziestego stulecia. Oto i ono:

 

10. Oasis – DON’T LOOK BACK IN ANGER
Brytyjska muzyka różne rzeczy widziała. Wielką Czwórkę z Liverpoolu, rewolucję punk z 1977 roku, nową falę heavy metalu… Ale byli również w latach dziewięćdziesiątych bracia Gallagher, którzy stanęli w opozycji do amerykańskiego grunge’u i reprezentowali delikatniejszą stronę rock’n’rolla, a co najważniejsze – robili to naprawdę świetnie. Zespół Oasis, będący przedstawicielem nurtu britpop jest jednym z ostatnich ze Zjednoczonego Królestwa, który wpłynął na kształt muzyki rozrywkowej zauważalnym stopniu, a „Don’t look back in anger” to niewątpliwie ich perła w koronie.


9. No Doubt – DON’T SPEAK
W czasach, gdy nad Piłą jeszcze latały samoloty, a rozgłośnie radiowe nie promowały oszustów, za których grają i śpiewają maszyny (czyli w roku 1995), kapela No Doubt za pomocą „Don’t speak” przejęła władzę nad muzycznym światem. Dość powiedzieć, że płyta „Tragic kingdom” z której pochodzi ten hit rozeszła się w szesnastu milionach egzemplarzy, a w samych Stanach pokryła się platyną dziesięć razy.


8. Sinead O’ Connor – NOTHING COMPARES 2U
Pierwsze wzruszenie w tym TOP10. „Minęło siedem godzin i piętnaście dni, odkąd zabrałeś swoją miłość”. Pomimo, że utwór został napisany przez Prince’a, O’Connor swoją interpretacją wyniosła go kilka pięter wyżej, dzięki czemu w różnorakich notowaniach wszechczasów „Nothing compares 2U” plasuje się najwyżej spośród piosenek wykonywanych przez kobiety.


7. Guns and Roses – NOVEMBER RAIN
Axl Rose grający na fortepianie. Slash szalejący podczas gitarowej solówki. Gunsi w niemalże najsilniejszym zestawieniu. To wszystko złożyło się na niesamowitą balladę, której motywem przewodnim jest samobójstwo ukochanej głównego bohatera. Jeden z większych hiciorów roku 1992 pochodzący z jednej z najlepszych płyt dziewiątej dekady dwudziestego wieku – „Use your illusion”.


6. Metallica – NOTHING ELSE MATTERS
W latach dziewięćdziesiątych w muzyce działo się wiele ciekawego. Każdy znalazłby dla siebie coś, również wyznawcy grania spod znaku heavy metal. Głównie dzięki „Czarnemu albumowi” Metallici (choć nie tylko, ponieważ wkład miały w to również takie płyty jak „Vulgar display of power” Pantery czy też „No more tears” Ozzy’ego Osbourne’a) ciężkie granie nie odeszło w zapomnienie. Ci bardziej krytyczni w stosunku do Jamesa Hetfielda mówili, że dopiero na „Czarnym albumie” nauczył się śpiewać, a ortodoksyjni fani zaczęli drwić z Metallici i odwrócili się od niej. Pomimo wszelkich nieprzychylności tak płyta jak i „Nothing else matters” bronią się po latach niesamowicie.


5. The Cranberries – ZOMBIE

4. R.E.M. – LOSING MY RELIGION

Jeśli chodzi o te dwie pozycje, zostały szerzej omówione podczas trwania odcinków siódmego i ośmego, odsyłam, polecam, Krzysztof z Huty.
 

3. Soundgarden – BLACK HOLE SUN
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że drugie wcielenie punka znane pod terminem grunge wywołało trzecią i jak na razie ostatnią z wielkich rockowych rewolt. Dlatego też całe podium przeznaczyłem zespołom z miasta Seattle. Brąz dla Soundgarden – i tylko Chrisa, tylko Chrisa, tylko Chrisa żal…


2. Pearl Jam – JEREMY
W melodii nie ma nic wzruszającego. W głosie Eddiego Veddera (przy okazji, może kiedyś cały odcinek dla Pearl Jam?) też nie słychać raczej wzruszeń. Za to wzruszeń dostarcza tekst. W styczniu 1991 roku w stanie Texas nastoletni Jeremy Wade Delle strzelił sobie w głowie na oczach klasy i o tym właśnie jest ten utwór. Piękny bas na początku no i Vedder u szczytu możliwości, czego chcieć więcej?


1. Nirvana – SMELLS LIKE TEEN SPIRIT
Hippisi mieli Hendrixa i Janis. Punkowcy mieli Sida Viciousa i Johnny’ego Ramone. A „pokoleniu X” przewodził Kurt Cobain. Co prawda sam zainteresowany zraził się do własnej piosenki, ponieważ stała się dla niego zbyt popularna (z tego samego powodu niepochlebnie odnosił się do muzyków Pearl Jam, oskarżając ich o komercyjność), ale dzięki tejże popularności jeśli coś za dwieście czy tam więcej lat zostanie z lat dziewięćdziesiątych XX wieku w kulturze masowej, to będzie to właśnie ten konkretny utwór.
 

Dzięki serdeczne i do przeczytania niebawem!

kilkaslowomuzyce : :