Komentarze: 0
Witam pięknie zgromadzonych. W tym momencie chciałbym nieco odwrócić tendencję i wrócić do brzmień delikatniejszych, choć w żadnym wypadku nie delikatnych. Chciałbym również parę słów o pewnej płycie skrobnąć.
„Chciałem stworzyć płytę dla słuchaczy zimnej fali, tymczasem kupili ją trzynastolatkowie” – Robert Gawliński
Płytowy debiut grupy Wilki pod tym samym tytułem przypadł na majowy czas 1992 roku. Już pierwszy utwór uzmysławia, że Gawliński i spółka chcą trafić do słuchaczy cold wave’u. „Eroll” wyróżnia się bardzo mrocznym klimatem na tle i tak dość mrocznej płyty. Pomimo swojej akomercyjności numer ten spędził pięć miesięcy na liście przebojów w Programie III. W drugim kawałku Robert zaczyna śpiewać po… dwóch minutach od pierwszych dźwięków gitary. „Nic zamieszkują demony” zostało wybrane na pierwszy singel promujący płytę – gdyby stało się to w dzisiejszych czasach, z pewnością Zespół nie osiągnąłby takiego rozgłosu. Trzecia kompozycja zamieszczona na „Wilkach” stała się największym hitem w historii grupy. Szczególną uwagę zwrócić należy na gitarowe solo Macieja Gładysza (współpraca między innymi z zespołem Piersi, Edytą Bartosiewicz, Budką Suflera czy Sewerynem Krajewskim). „Son of the blue sky” przez miesiąc utrzymywało się na szczycie Listy Przebojów Programu Trzeciego. Jest to specjalna dedykacja dla zmarłego Adama Żwirskiego – pierwszego basisty Zespołu. Teledysk do „Son of the blue sky” zagościł w angielskiej MTV, choć Wilki nie doczekały się międzynarodowego sukcesu (swoją drogą jedną z największych zagadek wszechświata pozostanie fakt, iż żadna polska kapela w dziejach nie została światową gwiazdą). Kolejny numer zatytułowany „Amiranda” charakteryzuje się niesamowitą energią w warstwie instrumentalnej. Jeśli chodzi tekst „Amirandy”, zawsze intrygował mnie wers „będziemy kochali się jak bezdomni Cyganie” – do dziś głowię się co Gawliński chciał przekazać słuchaczom. „Rachela” znajdująca się bezpośrednio po „Amirandzie” przenosi nas w łagodniejsze klimaty, choć element drapieżności jest wyraźnie słyszalny pod koniec utworu. Za ostatni utwór z pierwszej strony kasety (tak, były kiedyś takie nośniki, a Tata miał sporą ich kolekcję) należy się muzyczny Nobel saksofoniście Mariuszowi Mielczarkowi (który udzielał się między innymi w projekcie Anity Lipnickiej i Johna Portera oraz w grupie Pod Budą). Bez tego instrumentu wartość „Beniamina” (pierwszy z dwóch utworów poświęconych synom Roberta, rok później na płycie „Przedmieścia” ukazała się „Ballada Emanuel”) spadłaby kilka pięter w dół. Zaraz obok „Eroll” mój największy faworyt z tego krążka.
Otwierająca drugą część „Glorya” pod względem zawartości jest bliźniaczo podobna do „Amirandy”. Poziom energii jest na tyle wysoki, żeby zapewnić dostawy prądu w kilku miastach. Tekst może nie jest wybitny, jednakże dobrze obrazuje kierowanie się wyłącznie argumentem siły. Ósmy w kolejności „Aborygen” stał się kolejnym po „Son of the blue sky” wielkim hitem z płyty „Wilki”. Jest to druga i ostatnia piosenka z omawianego dzisiaj albumu, która uplasowała się na pierwszym miejscu Trójkowej listy przebojów. „Aborygen” jednakże zyskał innego rodzaju popularność – w latach 90. dwudziestego stulecia był on grywany w klubach przeznaczonych dla osób o orientacji homoseksualnej (prawdopodobnie z powodu nadinterpretacji wersu „niech to, co inne zostanie pokochane”). Riff gitary akustycznej odróżnia „Aborygena” od pozostałych kompozycji, nie tylko „wilkowych”. Ostatni numer z kategorii „wielki hit” to „Eli lama sabachtani”. Tekst może nie należy do takich, za które wręcza się Nagrodę Nobla (tekstem podobnego typu charakteryzuje się „Glorya”), lecz w tym konkretnym przypadku głos Roberta robi różnicę, nadając utworowi wyjątkowości. Ostatnie dwie pozycje z albumu („Z ulicy Kamiennej” i „Uayo”) spinają jedną klamrą chórki w wykonaniu Anji Orthodox, wokalistki Closterkeller. W pierwszym z wymienionych numerów na pierwszy plan wysuwają się instrumenty perkusyjne, w drugim zaś wyszeptywanie (choć może bardziej wypada napisać cicho śpiewane, ale ze zdartej kasety każdorazowo brzmiało to jak szept) zwrotek przez Roberta.
I tak oto dobrnęliśmy do szczęśliwego końca. Jednakże przemyśleń wszelakich nie koniec to. Koniec roku się zbliża – jak powszechnie wiadomo jest to czas różnorakich podsumowań. Po raz dwudziesty czwarty na antenie radiowej Trójki będzie można wysłuchać najznamienitszego podsumowania wszechczasów. Jak co roku, kiedy to zima zaskakuje kierowców w kraju nad Wisłą a pod każdą szerokością geograficzną wybrzmiewa świętej pamięci George Michael, ja wspaniałomyślnie dumam nad setką topowych utworów. Poniżej zaprezentuję kilka osobistych wspomnień dotyczących niektórych z nich:
77. ABBA – MONEY, MONEY, MONEY
Będąc licealistą za kolegę z ławki miałem niejakiego S. (który był na tyle w porządku, iż otworzył mi horyzonty na System Of A Down). Z człowiekiem tym nieustannie na lekcjach języka ojczystego wygłupialiśmy się parodiując dwie Szwedki.
62. Creedence Clearwater Revival – PROUD MARY
Pierwsze skojarzenie jakie budzi „Proud Mary”? Kabaret Ani Mru Mru. Piosenka o rolniku, który jest sam w dolinie (na znaną melodię CCR) symbolizowała piękne czasy, kiedy to polska scena kabaretowa jeszcze kogoś (a nawet wielu) śmieszyła.
59. Gary Moore – STILL GOT THE BLUES
Nie mogę określić się jako fan tego artysty. Nie mogę powiedzieć nawet, że kojarzyłem jego twórczość kiedy jeszcze żył. W lutym 2011, gdy Gary Moore zmarł, dzień lub dwa później „Teleexpress” wyemitował o nim materiał, gdzie zamieszczono „Still got the blues” właśnie. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć jednak, że miłość od pierwszego usłyszenia istnieje. Telewizjo Polska, stokrotne dzięki!
48. George Michael – JESUS TO A CHILD
Tutaj z kolei serdeczne podziękowania dla Pana Marka Niedźwieckiego. Sytuacja w zasadzie analogiczna jak piętro wyżej, choć na falach radiowych, nie zaś na ekranie telewizora.
42. Alan Parsons Project – DON’T ANSWER ME
Czasami zdarza się tak, że coś się dzieje, acz nie wiadomo dlaczego. Nie wiem do dziś dlaczego ta piosenka przypomniała mi się tuż przed pierwszym dniem pracy w służbie zdrowia, ale towarzyszy mi już od roku. I dobrze mi z tym.
30. Pearl Jam – CRAZY MARY
Z cyklu: podziękowań ciąg dalszy. Tym razem dla Topu Wszechczasów właśnie. Nigdy nie sądziłem, że znam całą muzykę świata, dlatego też z wielką przyjemnością poznałem tenże utwór. Oryginalne wykonanie Victorii Williams również zasługuje na słowo uznania, a Eddie Vedder wspiął się na wyżyny swojego niekwestionowanego talentu.
18. Leonard Cohen – DANCE ME TO THE END OF LOVE
Z tą piosenką Mistrza bezapelacyjnie kojarzy mi się jej polska wersja śpiewana przez Panią B. w różnych nadmorskich wioskach. Nadal nie wiem czy za polskie słowa odpowiedzialny jest Maciej Zembaty, jednakże „Tańcz mnie po miłości kres” to fantastyczna sprawa.
6. Genesis – HOME BY THE SEA
Antyradio, jak każde szanujące się radio używa tak zwanej autopromocji. W ramach takiej autopromocji różne części różnych utworów zostały umieszczone obok siebie po uprzednim „wycięciu”. Jeden z kawałków charakteryzował bardzo ekspresyjny wokal – jak się później okazało był to głos Phila Collinsa. „Home by the sea” było jedną z niewielu pozytywnych spraw, których udało mi się doświadczyć podczas fizycznej pracy w fabryce.
2. Bruce Springsteen – STREETS OF PHILADELPHIA
Tom Hanks i Antonio Banderas. Tych dwóch Panów już zawsze będzie mi się kojarzyć ze „Streets of Philadelphia”. Wszystko za sprawą „Filadelfii” – poruszającego filmu, który nie kończy się dobrze.
OGŁOSZENIA:
A co słychać w wielkim muzycznym świecie? Najpierw informacje smutne. Jako, że rock ma już swoje lata, odchodzą jego wielcy reprezentanci. Niestety coraz częściej. Osiemnastego listopada w wieku lat sześćdziesięciu trzech pożegnał się z fanami Malcolm Young, jeden z założycieli ACDC. Ze spraw koncertowych? Ano świat pędzi tu jak szalony. Zaszczytem było zobaczyć występy takich Artystów jak Robert Brylewski (tym sposobem widziałem już 60% „złotego składu” Armii, z czego się bardzo cieszę), Marcin Świetlicki (wraz z Brylewskim gościnnie na urodzinach T.Love), Renata Przemyk czy Agnieszka Chylińska. Zwłaszcza Panie wykonały swoje zadanie wyśmienicie. W wypadku Przemyk – poznanie pięknego kawałka muzycznego świata, jeśli chodzi o Chylińską – koncert z cyklu „znowu jestem trzynastolatkiem”. Co w przyszłości? Szykuje się letnia inwazja wielkich gwiazd na cesarsko-królewskie miasto nad Wisłą. Ozzy Osbourne, Deep Purple, Pearl Jam, Iron Maiden… do tego na dokładkę Depeche Mode w lutym. Jak mawiał Staszewski Kazimierz „marzenia swoje miej!”, a może i gdzieś się uda zajrzeć. W lutym również odwiedzi Nas zespół Wilki, co również będzie sensacją-rewelacją. Jak sprawa z płytami stoi? No, „Viridian” Closterkellera przełomu nie wywoła. Choć „Kolorowa Magdalena” jest utworem typowo singlowym (czy aby Anja nie pisała o swojej przyjaciółce?), reszta płyty mówiąc żargonowo „nie dojechała”. Albo ja się nie znam, może też tak być. Kortez z płytą „Mój dom” za to znakomity. Polecam każdemu. W ostatnich latach Łukasz na pewno jest największym objawieniem – możliwe, iż jednym z większych w pierwszych siedemnastu latach XXI wieku w Polsce. Ma się rozumieć poza Lao Che, który to sekstet (wspierany przez Karola Golę z Jazzombie) w połowie lutego powróci z nową płytą zatytułowaną „Wiedza o społeczeństwie”. Panowie ruszą też w trasę a zobaczyć ich można będzie w klubie Studio, siedemnastego marca. Ostatnia wzmianka na dzisiaj jest taka że mamy grudzień. Czas podsumowań i takie różne. Rock Radio również podsumowuje – w plebiscycie „Rockowy numer wszechczasów” głosować na można na ten jeden numer, największy Waszym zdaniem w historii rocka. Na całe szczęście zestaw do głosowania jest dość okrojony (około sto trzydzieści pozycji), więc można załatwić sprawę w porywach do dziesięciu minut. W ostatni piątek starego roku zostaną ogłoszone wyniki. Polecam Państwa uwadze.
To wszystko na dzień dzisiejszy, dziękuję.