Najnowsze wpisy


mar 17 2018 #17 - Kiedyś przez drogę przebiegł mi...
Komentarze: 0

   Sie macie ludzie! I w tym momencie można skończyć wszelkie zapowiedzi. Z największych polskich zespołów pojawiła się już zdecydowana większość. Dziś przyszedł czas na Dżem – cykl „Historia pewnej płyty” przywoła Państwu wydawnictwo koncertowe „Wehikuł czasu – Spodek ‘92”.

 

Zanim przejdę do meritum parę słów o historii. Pierwszy urodzinowy występ Ślązaków miał miejsce 24 czerwca 1989 roku w katowickim Spodku. Tego dnia doszło również do pierwszego poważnego rozłamu w grupie TSA, która miała z okazji dziesięciolecia Dżemu wystąpić w oryginalnym składzie, lecz z powodu nieporozumień między muzykami koncert się nie odbył. Przez kolejne dwa lata „urodzin” nie organizowano, jednak w czerwcu 1992 roku powrócono do pomysłu. I dobrze się stało, co można usłyszeć na omawianej dziś płycie.

 

Koncert został otwarty przez utwór instrumentalny – Dżem przyjął taką taktykę z początkiem lat 90. w celu budowania napięcia. Sprawa to oczywista, że z Ryśkiem bywało rozmaicie, więc gdy pojawiał się na scenie po pierwszym numerze wzbudzał tym większą euforię. Sam zainteresowany udowodnił wysoką formę, mimo że „Paw” zabrzmiał trochę mniej reggaeowo niż zwykle, interpretacja opowiastki o wzlocie i upadku wypadła bardzo przejmująco. Kolejnym bardzo mocnym punktem na albumie jest „Sen o Victorii” – klawisze Pawła Bergera na wstępie (w zasadzie to przez cały utwór, ale początkowo najbardziej) dodają pierwiastka magii i bardzo dobrze oddają atmosferę koncertu. Na osobne słowo zasługuje długość utworów na płycie. Kilka z nich jest długich również w wersjach oryginalnych („Ostatnie widzenie”, „List do M.”, „Najemnik II”), znaczna część jednak została wydłużona z uwagi na to że muzycy dali się ponieść atmosferze Spodka („Whisky”, „Naiwne pytania”, „Jesiony”, „Czarny chleb”). W pierwszej z wymienionych piosenek poniosło zwłaszcza Jerzego Piotrowskiego (znanego między innymi z legendarnego trio SBB, a także ze współpracy z Czesławem Niemenem, Stanisławem Soyką czy zespołem Skaldowie), który średnio co minutę podkręca tempo coraz bardziej, uzyskując genialny efekt. „Naiwne pytania” wyróżniają się improwizacją Riedla – pod koniec utworu „rozmawia” on z publiką wyśpiewując wraz z nią hiszpańskie frazy niczym Carlos Santana. „Jesiony” przywołują na myśl klasyków – w środkowej części numeru słychać wyraźne inspiracje Doorsami w wokalu Ryśka (nie bez powodu był nazywany polskim Jimem Morrisonem), oraz wpleciony riff ze „Smoke on the water” Deep Purple. „Czarny chleb” z kolei jest jedyną kompozycją Dżemu w historii, w której można usłyszeć obok siebie solówki basu i perkusji. Zarówno Beno Otręba jak i Jerzy Piotrowski spisali się rewelacyjnie. Na pierwszy ogień w secie dodatkowym poszedł niesamowicie energiczny „Harley mój” (jako ciekawostkę należy dodać że jest to jeden z niewielu tekstów Ryśka bez wątków autobiograficznych), potem uderzono w nuty nostalgiczne – „Taniec śmierci” grany od wielkiego dzwonu może poruszyć absolutnie każdego, albowiem bohater tego utworu przeżywa śmierć swojej córki. Dużym rozczarowaniem był dla mnie moment, gdy okazało się że na płycie nie ma „Dnia, w którym pękło niebo” – pomimo iż został wykonany, nie zmieścił się na album z powodu… braku taśmy w chwili gdy Dżem grał ten kawałek.

 

OGŁOSZENIA:

A co słychać w świecie? Koncertowa wiosna weszła razem z bramą! Wilki udowodniły, że jeszcze mogą nieraz pięknie zawyć i zagrać – bardzo dobrze wypadł szczególnie „Cherman”, solowy utwór Gawlińskiego który został przejęty przez Zespół. Trochę mało numerów z pierwszej płyty („Son of the blue sky” i Aborygen musiały wystarczyć), jednakże sporo pojawiło się tych mniej znanych („Ja ogień ty woda”, „Here I am”, „Folkowy”, „N’Avoie”). Na masówce najlepsze wrażenie po sobie zostawił oczywiście Sztywny Pal Azji (negatywnym szokiem jest, że są tak niedoceniani, a piątka z Leszkiem Nowakiem to fajna sprawa) oraz główni jubilaci – Zespół Pieśni i Tańca „Big Cyc”. Bardzo solidnie zaprezentowali się również Jary OZ i Fisz Emade Tworzywo, słychać że jedni i drudzy trzymają poziom. A co w drugiej odsłonie wiosny nas czeka? W dniu dzisiejszym Rycerze z zachodniego Mazowsza (Lao Che), jest coś dla punkowców (Dezerter), klasycy też się znajdą (Perfect i Kult, tym razem jak co wiosnę akustycznie), metalowcy też się ucieszą (Kabanos i Lipali). 6 kwietnia do Dawnej Stolicy Polaków zawitają Ludziki. Pablopavo nie lubi się nudzić – z kapelą Momo zaśpiewał w piosence „Różowy/Niebieski”. Teksty zwrotek brzmią dobrze, wnioskować można że wyszły spod jego pióra. Jesienią 2018 spodziewać się będzie można piątej płyty Ludzików. Mam szczerą nadzieję na progres w stosunku do „Ladinoli”, bo parę lepszych krążków Paweł już wydał. Czy termin zostanie dotrzymany tego nie wie nikt – w drodze jeszcze szósta płyta Vavy i drugi projekt z Praczasem, oj się będzie działo! Z kolei z początkiem marca ruszyło głosowanie na jedenastą edycję Polskiego Topu Wszechczasów, wielki finał odbędzie się 2 maja i potrwa dwanaście godzin. „Wspaniały to dzień, radosny to dzień!”

 

W następnym odcinku będą trzy akordy. Darcie mordy też. Zapraszam gorąco!

kilkaslowomuzyce : :
lut 03 2018 #16 - Pacierz do ikon rychło zmów!
Komentarze: 0

 

Dzień dobry. Zainspirowany singlem „Nie raj” i nadchodzącą siódmą płytą naskrobać pragnę coś okolicznościowego. Zespół dla mnie szczególny, który skreśliłem po pierwszej usłyszanej piosence w maju 2013. Jak pokazał czas, niesłusznie – dwa i pół roku później dotarłem na ich koncert. Uzależnienie jest na tyle mocne, że do tej pory doświadczyłem ośmiu. Dziewiąty w drodze.

 

„Uświadomiłem sobie, że oprócz „pokolenia nic” istnieje także „pokolenie coś””.
- Tomasz Budzyński (lider zespołu Armia) o Lao Che po tym, jak usłyszał album „Powstanie Warszawskie”.

 

Na początku było ich trzech. Każdy z członków próbował swoich sił w metalowych kapelach (Denat i Dimon byli perkusistami, a Spięty wokalistą). Kiedy już Panowie spotkali się razem postanowili pójść w estetykę rapową. Tak oto powstał zespół Koli, który po czasie przerodził się w to, co jest znane dzisiaj jako Lao Che. A wspomnieć należy, że początków łatwych nie mieli. Jak wszyscy w zasadzie, jednakże muzycy zajmowali się takimi pracami jak kierowca TIR-a (Spięty, który jest również magistrem ekonomii), nauczyciel języka angielskiego (Denat), czy ratownik medyczny (Dimon). Jednakże „skakanie po scenie z mikrofonami szybko się znudziło”…

 

Gdy już Koli przerodziło się w Lao Che, Zespół kierował się jednym założeniem – „nie możemy robić Ameryki”. O co chodziło? Ano o to żeby być odkrywczym i nie prezentować muzyki, którą grali inni. Z końcem 2000 roku grupa weszła do studia i zaczęła przygotowywać swój debiutancki krążek. Podczas prac skład rozrósł się – do Zespołu dołączyli Rysiek (bas, z zawodu elektryk), i Warz (gitara). W styczniu 2002 już wszystko było gotowe – tak oto powstały „Gusła”. Jak wskazuje tytuł, płyta mocno czerpie z polskiej literatury – poza dziełami Mickiewicza także z twórczości Stefana Żeromskiego („Klucznik”). Jako, że ci pisarze żyli dość dawno temu, to i język polski był trochę inny. Spięty stworzył więc słowniczek archaizmów, żeby ułatwić sobie pracę nad warstwą tekstową. Teksty na „Gusłach” stały się inspiracją dla pewnego studenta filologii polskiej, który oparł na nich swoją pracę magisterską. A co w muzyce? Bardzo dobry „Astrolog” (który na tej płycie wygrywa bezapelacyjnie w moich oczach głównie dzięki mickiewiczowemu „miej serce i patrzaj w serce”, utwór ten doczekał się aż trzech wersji), „Did lirnik” składający się z dwóch części – jedna spokojna, z tekstem po ukraińsku, druga instrumentalna i taneczna, rozciągnięte w czasie i przez to mocno mistyczne „Lelum Polelum”. Język ukraiński pojawia się również na początku „Topielców” i na końcu „Wiedźmy”. Duże stężenie mroku zaobserwować można w „Kniaziu” (w warstwie lirycznej), jak również w „Nałożnicy” (choć tu bardziej w muzyce – pomysł ze skrzypcami w tle trafiony w dychę). Małą kontrowersję niesie ze sobą Komtur – zawołanie „Gott mit uns!” kojarzy się jednoznacznie negatywnie. Ze względu na sample Denata na plus wyróżnię też „Jestem Słowianinem”.

 

Odwołanie się do epoki romantyzmu nie przyniosło jednak zbyt dużego rozgłosu grupie. Dość powiedzieć, że sprzedano jedynie kilkaset kopii albumu. W ostatnich latach z „Guseł”, w repertuarze koncertowym zostały tylko trzy numery: „Astrolog”, „Lelum Polelum” i „Lirnik”. A i te nie są grane najczęściej. W 2003 doszło do zmian personalnych – Zespół opuścił Warz, a jego miejsce zajął Krojc (który w tamtym czasie był przedsiębiorcą). Kolejnymi nowymi twarzami byli Trocki (stolarz) oraz Wieża (realizator dźwięku). Zaczęto też myśleć o drugiej płycie. Denat jako fascynat tematyki wojennej podrzucił pomysł w którym kierunku można by iść. Spięty podchwycił temat – prace jednakże musiały potrwać dłuższą chwilę, bowiem wokalista podobnie jak w przypadku „Guseł” chwycił długopis i zaczął tworzyć słowniczek. Denat z kolei sprecyzował swój pierwotny pomysł i czytał sporo literatury polskiej z okresu II wojny światowej – stąd inspiracje Mironem Białoszewskim (choć ten pisarz nie był cytowany), Krzysztofem Kamilem Baczyńskim czy Aleksandrem Kamińskim. Ten, kto uważnie wsłuchiwał się w tekst „Jestem Słowianinem” wiedział, jaki temat zostanie poruszony…

 

W marcu 2005 roku światło dzienne ujrzało „Powstanie Warszawskie”. Zapożyczeń było trochę mniej niż poprzednio, choć i tak można przedstawić całą paletę tychże. W „1939/Przed burzą” fragment tekstu pochodzi z dorobku Chłopców z Placu Broni. „Godzina W” poza autorskimi zwrotkami (jednymi z najlepszych na całej płycie!) sięga do „Elegii o chłopcu polskim” Baczyńskiego. „Barykada” czerpie z reggae – słychać to w partii gitarowej jak również w fakcie, iż kawałek tekstu to dzieło zespołu Izrael. „Stare Miasto” (najbardziej znane ze zbioru utworów „powstańczych”) bazuje na hymnie Marynarki Wojennej RP. Zacytowano też fragment wiersza „Czerwona zaraza” („Czerniaków”), oraz „Pieśni o żołnierzu tułaczu” („Koniec”). Z kolei utwór „Hitlerowcy” przypomina akcje „Małego sabotażu” i hasło „Tylko świnie siedzą w kinie”. Jak jest z muzyką? Mistycyzmu i tego typu uniesień brak – największymi pozytywnymi zaskoczeniami są „Zrzuty” i „Przebicie do Śródmieścia”. Całość płyty (za wyjątkiem „Barykady” i „Kanałów”, które są dosyć balladowe) jest podana na punkowo. „Powstanie” zwróciło uwagę widzów na Lao Che – publiczność na koncertach Zespołu wywodziła się tak z subkultury punk, jak i ze środowisk narodowych. Recenzje krytyków w głównej mierze były pozytywne, choć pojawiały się głosy o bylejakości, czy niemożności udźwignięcia ciężaru gatunkowego wydarzeń z 1944 roku. W sześćdziesiątą pierwszą rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego wydany został singel „Czerniaków”, na który wypada zwrócić uwagę głównie dlatego, że znalazł się tam cover „Ludzi wschodu” legendarnej Siekiery. Na fali popularności krążka przed Zespołem otworzyły się największe sceny w kraju (m.in. pierwszy występ na Przystanku Woodstock).

 

Lao Che od zarania swoich dziejów nie bało się podejmować tematów ważnych i trudnych. W styczniu 2006 Spięty napisał pewien tekst. Jednakże jak później stwierdził „czasami jeden tekst to za mało żeby się wypowiedzieć na dany temat”, więc zaczęły powstawać kolejne. Kapela z tematów poważnych ruszyła w stronę tych bardzo poważnych. Na tapetę została wzięta Biblia, a melodie w wielu miejscach są bardzo skoczne. I znów udało się przedstawić górnolotną kwestię w przyziemny sposób, brawo! Najważniejszą zmianą (na plus) jest ta dotycząca tekstów – są w pełni autorskie, nie ma w nich żadnych cytatów, a jedyną inspiracją jest Pismo Święte. Przedstawiono wygnanie Adama i Ewy z raju („Drogi Panie”), Poncjusza Piłata skazującego Jezusa („Do syna Józefa Cieślaka”), zesłanie potopu („Hydropiekłowstąpienie”), drogę krzyżową („Ty człowiek jesteś”), czy też najczęstsze grzechy popełniane przez ludzi („Bóg zapłać”). Niektóre teksty są mało rozbudowane („Kobieta”, „Hiszpan”), znajdziemy też takie, w których nie ma nawiązań biblijnych („Czarne kowboje”). Dzięki płycie „Gospel” Zespół trafił na anteny radiowe, szczególne sukcesy święciło „Hydropiekłowstąpienie”, które stało się flagowym utworem Lao. W eterze zaistniały również „Czarne kowboje” i „Hiszpan”, a „Gospel” stał się pierwszą płytą kapeli, która osiągnęła status platynowej.

 

„Rycerstwo zachodniomazowieckie” nie byłoby sobą, gdyby nie wymyśliło czegoś kompletnie odmiennego na swoim kolejnym krążku. W grudniu 2009 roku zainicjowano pracę nad albumem „Prąd stały/prąd zmienny”. Trzy miesiące później wszystko już było gotowe. Płytę otwiera „Historia stworzenia świata” – osobiście sądzę, że tekst idealnie pasowałby na „Gospel”, jednakże wspomnieć wypada, że „Prąd…” wyróżnia się bardzo dużą ilością elektroniki (wielu krytyków odnosi się do dokonań zespołu Kraftwerk). Spięty mierzy się z tematami egzystencjalnymi i przemijaniem („Magistrze pigularzu”, „Czas”), inspiruje się rosyjską literaturą („Życie jest jak tramwaj” z genialną linią basu), wciela się w prąd („Prąd stały/prąd zmienny”), mówi o samotności („Urodziła mnie ciotka”, „Sam O’tnosc”), opisuje też wydarzenia historyczne, kiedy to „gabinet na Rumunię zbiegł” („Zima stulecia”). Muzycznie? Na pierwszy plan (poza „Życiem…”, które absolutnie rozniosło konkurencję) wysuwa się motyw, na którym oparta jest „Ciotka”, na duże uznanie zasługują też „Magistrze pigularzu” i „Czas” (który do dziś otwiera wiele koncertów grupy). Jeśli już przy koncertach jesteśmy, bardzo ciekawą wersję live przybrał „Prąd stały/prąd zmienny”, a „Wielki kryzys” był grany na dwa różne sposoby. Na minus w całokształcie „Prądu” muszę uznać dobór utworów na single, mógłby być nieco lepszy.

 

Można śmiało stwierdzić, że po nagraniu czwartej płyty Zespół odnalazł w muzyce swój kierunek. Oczywiście nie znaczy to, że przestał szukać, jednak na kolejnych płytach wiadomo już czego można się spodziewać. W połowie 2011 roku z grupy odszedł Krojc, który zaczął tworzyć solo. Rok 2012 jest dość ważnym dla Lao – muzycy zostali odznaczeni Srebrnymi Krzyżami Zasługi za upamiętnianie Powstania Warszawskiego, jak również wydali „Soundtrack”, swój piąty album w dorobku. Był on promowany przez utwór „Zombi”, jeden z najbardziej tanecznych kawałków w całej twórczości płocczan. Co znajdziemy? Tekst, w którym Spięty wciela się w psa („Jestem psem”), odwołania do buddyzmu („Govindam”), w wielu miejscach kontynuacje myśli zawartych na „Gospel” („Dym”, „Na końcu języka”, „Już jutro”). Muzycznie jest to płyta dość zróżnicowana – od mocnych flirtów z rapem („Jestem psem”), przez rzeczy okołomistyczne nawiązujące nieco do „Guseł” („Govindam”), aż po utwór monumentalny, strukturą przypominający takie grupy jak Pink Floyd czy King Crimson („Idzie wiatr” – moim zdaniem najlepszy na płycie). Laur honorowy dla „Dymu” i „Na końcu języka” za całokształt, tam też wszystko zagrało jak trzeba.

 

W latach 2010-2013 Lao Che całkowicie porzuciło granie materiału z „Guseł”. Pod koniec 2013 roku Zespół doczekał się pierwszej i jak dotąd jedynej płyty koncertowej. Punkt wspólny jest tutaj taki, że podczas koncertu w Studiu Polskiego Radia imienia Agnieszki Osieckiej do repertuaru powróciły w brawurowym stylu „Lelum Polelum”, „Wiedźma” i „Astrolog”, oczywiście w nowych aranżacjach. Znajdziemy tam również jeden kawałek premierowy – jest to „Królowa”. Zespół zaprezentował utwory z niemal każdego krążka. „Niemal” jest tu słowem kluczowym – w czasie gdy wychodził „Soundtrack” muzycy postanowili usunąć z setlisty numery z „Powstania”, grając je wyłącznie na koncertach upamiętniających Powstanie Warszawskie.

 

Pod koniec 2014 roku Zespół zaczął prezentować na koncertach całkiem nowe kompozycje. Dwa lata wcześniej Spięty po raz drugi został ojcem. Po pewnym czasie od narodzin drugiej córki stwierdził, że skoro temat dzieci przewija się ustawicznie to należy im poświęcić całą płytę. Tak też się stało – wydawnictwo „Dzieciom” na sklepowe półki trafiło w marcu 2015 roku. Jeśli chodzi o mój odbiór uważam ten krążek za jeden ze słabszych, co nie oznacza że dotyczy to całego materiału. Trzy utwory, którym należy się tutaj słowo to: „Dżin” – przebojowość taka, że wszyscy bez względu na metrykę w trakcie grania tegoż kawałka radośnie skaczą (oraz mistyka w melodii nawiązująca do „Govindam”), „Znajda” – za całokształt z położeniem nacisku na tekst i „Wojenka”, która stała się jeszcze bardziej rozpoznawalna niż „Hydropiekłowstąpienie” przez co Lao Che zyskało wyznawców w zupełnie nowych kręgach.

 

Jeżeli chodzi o teraźniejszość, nie tak dawno bo z końcem 2017 roku szeregi kapeli zasilił Karol Gola (saksofon). Jest to jedyny członek Lao w historii, któremu nie został nadany pseudonim. Muzyk ten występował również w takich składach jak Pink Freud czy Jazzombie. W pierwszych zdaniach dzisiejszego odcinka wspomniałem, że inspiracja ma była czerpana z singla „Nie raj”. Już za chwil kilka publika w nadwiślańskiej krainie na wschodzie Europy będzie mogła wysłuchać „Wiedzy o społeczeństwie”. Zarówno w poprzednich odcinkach jak i w rozmowach czysto prywatnych pisałem i mówiłem że już przebieram nóżkami na samą myśl, więc przypomnę tylko datę premiery: 16 lutego 2018.

 

Lao-Top? Bardzo proszę:

10. Klucznik
9. Dym
8. Zrzuty
7. Magistrze pigularzu
6. Przebicie do Śródmieścia
5. Urodziła mnie ciotka
4. Idzie wiatr
3. Hydropiekłowstąpienie
2. Astrolog
1. Życie jest jak tramwaj

 

OGŁOSZENIA:

 Ze względu na postępujący czas takich informacji będzie coraz więcej. Ze względu na moją naturę nigdy się z takimi wieściami nie pogodzę. 15 stycznia 2018 roku odeszła Dolores O’Riordan, wokalistka The Cranberries, „królowa Limerick”. Serce moje płacze i na ziemi jest mi źle. Szczególnie gdy słucham „The glory” i „Why” – najświeższych (i całkiem możliwe że ostatnich w historii) kompozycji Zespołu.

 

Takich informacji jak poniższe również w najbliższych latach będzie sporo. Dwa wielkie i zasłużone podmioty wykonawcze ruszają w swoje ostatnie trasy. Sir Elton John planuje zakończyć swoją w 2021 roku (a w międzyczasie zajrzeć do Polski), Slayer z kolei ruszy do boju w maju. Szkoda żegnać się z takimi artystami, szczególnie że mogą mieć jeszcze nie jedno do wyśpiewania i zagrania.

 

Mamy początek miesiąca lutego. TSA oraz Kazik z Kwartetem Proforma już byli w mieście. Oba składy wypadły na duży plus – pomimo tego, że TSA odcina kupony, a Kazik bez Kultu (choć z Kultem też, ale w małym stopniu) bazuje na twórczości Taty. I znowu smutna sprawa – Marek Piekarczyk zabiera swoje zabawki w marcu, a reszta muzyków będzie szukała jego następcy. Z wieści przyszłych – kwiecień zaczyna wyglądać rozsądnie. Do Dezertera i Kultu dołącza Kabanos. Marzec dalej z wieloma znakami zapytania. Strachy na lachy, Illusion, Farben Lehre, The Analogs, Raz Dwa Trzy… jest tego trochę. Z rzeczy pewnych jest Fisz, Big Cyc i spółka na lutowo-marcowej „masówce” no i naturalnie Lao Che. „Czekamy, czekamy…”.

 

Tymczasem bardzo dziękuję i zapraszam na kolejne odcinki. Możliwym jest, że „Historia pewnej płyty” doczeka się kolejnej odsłony, acz „nirwany Tobie obiecać nie mogę”.

  

kilkaslowomuzyce : :
sty 14 2018 #15 - Wiosna, ach to Ty!
Komentarze: 0

   Powitać pragnę znów. Odcinek będzie dziś o charakterze specjalnym, taki w starym stylu. Doszedłem ostatnio do wniosku, że trochę się gubię w swoich własnych planach na wiosnę 2018 „i tylko już nie ma tego, który by to dobrze spisał”, więc wypada spisać, bo co prawda krakowskiej wiosny z krakowską jesienią porównywać nie można (z tego powodu że przepaść na korzyść jesieni jest zwyczajnie zbyt duża), jednakże nudą wiać nie będzie. Zapraszam na przegląd najbardziej znaczących wydarzeń w pierwszej części roku 2018 w „dawnej stolicy Polaków”.

 

TSA, Corruption, 4 Szmery (19 stycznia, Kwadrat) – w rozmowie z N. stwierdziłem, że to raczej z sentymentu i braku laku, zdanie to podtrzymuję. Niemniej, starych mistrzów szanować trzeba i tego się trzymajmy. Statystycznie będzie to moja czwarta wizyta na koncercie TSA. Do tego Corruption – ciekawi dla mnie o tyle, że jest to macierzysta formacja Bobby’ego z Acid Drinkers, więc coś chłopaki potrafić muszą. Na całe szczęście to już niedługo!

 

Kazik i Kwartet ProForma (1 lutego, Żaczek) – na obecną chwilę Kazik bez Kultu przekonuje mnie bardziej niż Kult z Kazikiem (polecam szczególnie polską wersję piosenki Nicka Cave’a „The mercy seat”, czyli po naszemu „Krzesło łaski”). Koncert ma cel charytatywny, więc tym bardziej warto. Raz już Kazia z Kwartetem widziałem, więc zaskoczenia wielkiego nie będzie. Będzie za to dużo liryczniej niż na Kulcie, wiele nieco przykurzonych numerów z solowej twórczości Staszewskiego juniora. Polecam gorąco!

 

Wilki (9 lutego, kino Kijów) – temu wydarzeniu pikanterii dodają trzy kwestie. Pierwsza to miejsce, bardzo klmatyczne. Druga to taka, że po prawie dziewięciu (!) latach od odkrycia kasety „Wilki” będę miał przyjemność podziwiać Zespół dopiero po raz pierwszy. No a trzecia to typ koncertu – Wilkom będzie towarzyszyła orkiestra symfoniczna (a przyznać muszę że okrutnie dawno nie widziałem koncertu symfonicznego, chyba z półtora roku). Nieco obawiam się czy Panowie podołają wyzwaniu, mam jednak nadzieję że nie pozostawią mi złudzeń czy warto było.

 

Urszula (24 lutego, Kwadrat) – w przypadku Urszuli również będzie to mój debiut. I szczerze mówiąc parę razy zastanawiałem się po co ja właściwie kupiłem ten bilet. Czymś się kierować musiałem. W zasadzie chyba wystarczy jak wykrzyczę „Konika na biegunach”, nie?

 

Big Cyc, Kobranocka, Sztywny Pal Azji, Jary OZ, Czarno-Czarni (3 marca, teatr Łaźnia Nowa) – na przełomie lutego i marca już po raz trzeci Galicja Productions organizuje spory spęd zespołów nieco przykurzonych przez historię. Pierwsze tego typu wydarzenie zebrało tylu chętnych, że bilety zdążyły się wyprzedać na długo przed koncertem. Postanowiono więc że kapele zagrają jeszcze raz dnia następnego. I ten koncert też się wyprzedał! Tego typu halowe masówki grane były też w Katowicach i Gdańsku. Plusem trzeciej edycji jest brak zespołu jednego przeboju o nazwie Róże Europy, jak również wrzucenie do zestawu aż trzech nowych bandów. Czarno-Czarnych i Big Cyca jeszcze nie widziałem, ale zanosi się na rozpierdol łącznie przez jakieś siedem godzin i bardzo się z tego cieszę.

 

Fisz Emade Tworzywo (11 marca, Studio) – jeden z dwóch koncertów, który swoją tematyką odbiega od typowego rock’n’rolla. Mój człowiek, D. powiedział po grudniowym koncercie Tworzywa że widział właśnie najlepszy koncert w życiu. Młodzi Waglewscy robią naprawdę ciekawą muzykę, choć jakoś gdy jest w tym więcej rapu (głównie w starszych piosenkach typu „Polepiony”) słucha się Tworzywa przyjemniej, niemniej nowsza odsłona również trzyma poziom.

 

Lao Che (17 marca, Studio) – najsmutniejsza wiadomość jesieni 2017 była taka, że płocczanie nie wpadli do Krakowa. Mieli oni swoje powody, albowiem tworzyli oni swój siódmy krążek (przypominam, premiera już 16 lutego!). Być może właśnie siedemnastego marca rozstrzygnie się konkurs na najlepszy koncert wiosny 2018, nie byłbym wcale zaskoczony.

 

Dezerter, Siksa (7 kwietnia, Kwadrat) – być może gdy napiszę, że koncert Dezertera marzył mi się od lutego 2009 to będzie w tym trochę przesady, niemniej gdzieś z tyłu głowy zawsze ten pomysł był. Mam tylko cichą nadzieję, że nie zabraknie utworów z mojej ulubionej „Kolaboracji II”, jednej z najlepszych punkowych płyt po polsku. Co do suportu ludzie różnie mówią – jedni że to chodząca kontrowersja, drudzy że nowatorstwo. Patrząc na skład (damski wokal + gitara basowa), to nowatorstwa tam z pewnością nie brakuje. A czy będzie skandal to się zobaczy.

 

Kult (15 kwietnia, Studio) – eksperta od skandali można będzie zobaczyć za to nieco ponad tydzień później. Z pełną świadomością w październiku odpuściłem Kult ze względu na przesyt tymże zespołem, pytanie tylko czy Kazik i spółka sprawią, że zakocham się na nowo? Dżem niestety w tej materii nie dał rady – Kult ma o tyle ułatwione zadanie, że koncert jest akustyczny i w związku z tym będzie on inny niż zwykle.

 

Ozzy Osbourne, Bullet For My Valentine, Galactic Empire (26 czerwca, Tauron Arena) – Księcia Ciemności specjalnie opisywać nie trzeba. Człowiek, który stworzył heavy metal na dobry początek lata zagra w ramach szóstej (chyba) edycji Impact Festival. Miło że ten festiwal po raz drugi z rzędu zagości w Krakowie. Obok Ozzy’ego grajki z Walii – Bullet For My Valentine mieli wystąpić we Wrocławiu obok Rammsteina i Limp Bizkit, niestety przegrali z pogodą w Japonii. Także również miło. Do kompletu Galactic Empire – goście, którzy motywy z Gwiezdnych Wojen przerabiają na gitarowe granie w metalowym stylu. Ukłony za pomysł, ciekaw jestem wykonania.

 

Deep Purple (1 lipca, Tauron Arena) – kolejny z naprawdę wielkich zespołów, który odwiedzi nadwiślańską krainę. To chyba będzie jedna z ostatnich szans, żeby ich zobaczyć na żywo, obecna trasa nosi nazwę „The long goodbye tour”. Więcej w zasadzie mówić nie trzeba, bowiem „Smoke on the water”, „Child in time”, „Perfect strangers” czy „When a blind man cries” mówią same za siebie.

 

Poniżej pozycje, które jeszcze rozważam. Przyznacie, że gdyby to wszystko wypaliło, marzec byłby naprawdę świetny?

 

Raz Dwa Trzy (4 marca, Nowohuckie Centrum Kultury) – tylko i wyłącznie koncert ten znajduje się w kategorii „rozważam”, ponieważ jest szansa, że wejdę na niego za darmo. Panowie zapełnili salę w październiku koncertem pamięci Wojciecha Młynarskiego w Studiu, teraz spróbują zrobić to samo w trochę większej sali. I o ile wiem są na dobrej drodze, żeby tego dokonać. Twórczość Pana Młynarskiego broni się świetnie, więc nic dziwnego że będzie to kolejny występ z jego piosenkami w roli głównej.

 

Farben Lehre, Gutek, The Analogs (22 marca, Forty Kleparz) – od ponad czterdziestu lat punk stoi tuż obok reggae, nic więc dziwnego że przedstawiciele obu tych gatunków łączą siły i wystąpią na jednej scenie. Jedynym zaskoczeniem z zestawu byłoby Farben Lehre, ponieważ pozostałych artystów już zdążyłem zobaczyć (i trzeba powiedzieć że grają naprawdę dobrze). Czy się uda – czas pokaże. Poczekać należy na pełną rozpiskę wiosenną od Fortów, ze dwie pozycje powinny być godne uwagi.

 

Blood Brothers, Alcoholica, 4 Szmery, Event Urizen, Death Revival (24 marca, Kwadrat) – coś nowego na mapie, choć raz już tego typu impreza się odbyła, z tym że w Katowicach. Ta masówka odbywa się pod nazwą „Tribute Night”, choć zespoły Alcoholica i Event Urizen mają w repertuarze również swoje kompozycje. Wśród zespołów które są coverowane znajdziemy między innymi Metallicę, Iron Maiden, ACDC czy Death. Brzmi zachęcająco.

 

Nie będę składać deklaracji kiedy odezwę się znów. Powiem tylko, że odcinek będzie dotyczył polskiej kapeli. Dziękuję.

kilkaslowomuzyce : :
sty 10 2018 #14 - Nigdy nie powinieneś był ufać Hollywood......
Komentarze: 0

   Z nowym rokiem mocnym krokiem! Witam Państwa uprzejmie. Dawnośmy nie byli za Wielką Wodą, tak więc przenieśmy się do słonecznej Californii. Wbrew pozorom, bohaterami dzisiejszego odcinka nie będą Red Hot Chili Peppers (i podejrzewam, że raczej prędko nimi nie zostaną), choć jedno podobieństwo jest – muzyków również jest czterech… Ciężko policzyć, do której z kolei fali metalu można zaliczyć System of a Down, ale w tym wypadku nie jest to szczególnie istotne. Stan rzeczy najlepiej oddadzą słowa Shavo Odadjiana, basisty Zespołu: „my to my, a oni to oni”.

 

ARE YOU READY FOR SOME MORE SYSTEM OF A DOWN ROCK’N’ROLL MUSIC?

 – typowe zapytanie gitarzysty Systemu przed bisem

 

Początki jak to początki: roszady w składzie (a konkretnie za perkusją), zmiana nazwy (wcześniej znani jako Soil), tego typu historie. Jeden z pomysłów na nazwę brzmiał „Victims of a down”, jednakże grupa doszła do wniosku, że chciałaby być alfabetycznie bliżej swoich idoli – zespołu Slayer. W latach 1994-1997 kapela nagrywała różne demówki, zainteresowanie ze strony możnych tego świata pojawiło się za czwartym razem. Wtedy to można było zacząć myśleć szerzej – pojawił się kontrakt z wytwórnią. No a potem kulig ruszył z kopyta…

 

Debiut (a jakże, zatytułowany tak jak Zespół!) miał miejsce niecałe dwadzieścia lat temu, pod koniec czerwca 1998 roku. Osobiście uważam, że zaczęli analogicznie do Rammsteina – takiego wysokiego C nie powstydziliby się Pavarotti z Bocellim. Podkreślić należy wybór utworów na single – „Sugar” i „Spiders” zdecydowanie wyróżniają się na tej płycie. Pierwszy z nich zaczyna się mocno, by w połowie zwolnić, a chwilę później móc wykrzyczeć „’cause everyone needs a motherfucker!”, akcentując pół ostatniego słowa. Drugi z kolei odstaje od ogółu stylistyki, jest dość delikatną (jak na standardy wyznaczane przez System) balladą. Z kategorii „osobisty faworyt, o którym trzeba słówko” – „War?”. Pierwszy typowo antywojenny numer SOAD, z przeszywającym riffem Darona Malakiana, poezja. Chłopcy z Armenii (a właściwie z ormiańskimi korzeniami) odnieśli spory sukces – dość powiedzieć, że mieli okazję wystąpić przed Slayerem i Metallicą na autorskim festiwalu Ozzy’ego Osbourne’a. Nieźle, nie? Udało im się też odwiedzić wschód Europy i kraj nad Wisłą – wystąpili w katowickim Spodku. Przed nimi legenda ciężkiego grania z Polski – Vader. Po nich – wspominany wyżej Slayer. Fanom delikatnie mówiąc nie przypadli do gustu – w trakcie koncertu odbywał się konkurs rzutów do celu czym popadnie. Występ został przerwany, a po tym incydencie System do Polski wrócił dopiero piętnaście lat później.

 

Pierwszy krążek odniósł umiarkowany sukces. Jego następca – „Toxicity” – rozsławił kapelę w każdym zakątku świata. Przedpremierowo SOAD miał wystąpić trzeciego września 2001 w Hollywood, grając po raz pierwszy materiał z drugiej płyty. Miał, ponieważ z racji tego iż pojawiło się trzy razy więcej ludzi niż się tego pierwotnie spodziewano, występ został anulowany. Z tym, że nikt nikogo o tym nie poinformował. W momencie, gdy techniczni zaczęli ściągać szyld z nazwą Zespołu wybuchły zamieszki, które trwały przez sześć godzin. Pierwszemu singlowi z płyty (którym było „Chop suey!”) towarzyszyły spore kontrowersje. Po atakach z dnia jedenastego września 2001 roku w Stanach powstało coś na kształt „listy zakazanych piosenek”, które z powodu różnorakich nawiązań przestały być emitowane w ponad stu dwudziestu rozgłośniach na terenie całego kraju. Na cenzurowanym znalazło się między innymi „Chop suey!”. Ucierpiało na tym wielu artystów – wystarczy wspomnieć, że z radia znikły wszystkie utwory Rage Against The Machine, jak również takie klasyki jak „Highway to hell” ACDC, „Hey Joe” Jimiego Hendrixa, „Jump” Van Halena, „Enter sandman” Metallici, „Under the bridge” Red Hot Chili Peppers, czy „Knockin’ on heaven’s door” Boba Dylana. Jednakże nawet takie przeszkody nie były Systemowi straszne, ilość egzemplarzy „Toxicity” liczona była w milionach. Poruszony został problem przeludnionych więzień („Prison song”), mowa była też o środowisku („A.T.W.A.”), protestach społecznych („Deer dance”), natrętnych fankach („Psycho”), narkotykach (tak naprawdę tego dotyczy „Chop suey!”), i seksie grupowym („Bounce”). Ze względu na niesamowity refren i wejście perkusji z tej płyty wyróżnić chcę numer „Forest”. Podczas trasy na koncercie w Michigan Shavo Odadjian został zaatakowany przez ochroniarzy na tle rasowym, zajście to miało swój finał przed sądem. System dzielił wtedy scenę między innymi z Rammsteinem i Slipknotem.

 

Z myślą o „Toxicity” zostało nagranych około trzydziestu utworów. Jako, że zmieściło się ich finalnie tylko czternaście, SOAD pracował już nad trzecim albumem. Gdy prace były już w dość zaawansowanym stadium (trzy czwarte utworów udało się zarejestrować), materiał został skradziony. Zespół w związku z tym zdarzeniem zatytułował płytę „Steal this album!”. Brzmieniem bardzo przypominała swoją poprzedniczkę. W tekstach znajdziemy kolejny sprzeciw wobec działań wojennych (tym razem chodzi o drugą amerykańską inwazję na Irak w utworze „Boom!”), inspirację literaturą z czasów wojny w Wietnamie („Fuck the system”), wspomnienie spotkania perkusisty Johna Dolmayana z Davidem Hasselhoffem („I-E-A-I-A-I-O”), coś na kształt listu miłosnego („Roulette”). Z wymienionych wyżej cenię sobie „Roulette” (jest w tym numerze coś wzruszającego, a Systemowi zdarza się uderzać w takie nuty dość rzadko) i „I-E-A-I-A-I-O”, głównie za partię bębnów. Oprócz tego słowa uznania należą się dla: „Mr. Jack” za niepozorny początek przeradzający się w poezję krzyczaną Serja w ostatnich linijkach tekstu oraz „Ego brain” i „Highway song” za piękne melodie i refreny, które można wyśpiewywać i się nie znudzą. No, przynajmniej mnie.

 

W roku 2004 powoli zaczęto tworzyć kolejny premierowy materiał. Koniec końców, w roku następnym wyszło z tego tworzenia coś na kształt „Use your illusion” Guns‘n’Roses – pomysł ten sam, a płyty dwie, z tą różnicą, że wydane w odstępie półrocznym – Gunsi zrobili to za jednym zamachem. Pierwszą częścią cyklu zostało „Mezmerize”, promowane singlem „B.Y.O.B.” (trzecia część pieśni antywojennych). Warstwa tekstowo-wokalna składa się z opisu wzwodu („Cigaro”), ukazania efektów przedawkowania narkotyków („This cocaine makes me feel like I’m on this song”), przedstawienia wydarzeń z imprezy charytatywnej („Old school Hollywood”), czy też opowieści o zgubnym wpływie telewizji, brutalizacji treści pornograficznych i upadku niektórych kobiet („Violent pornography”). Serj i Daron podejmują nawet próby jodłowania w utworze „Radio/Video”.  Kategorię „faworyt” wygrywa bezsprzecznie „Lost in Hollywood” – docenić trzeba fakt, że System mając niewiele ballad w repertuarze robi je znakomicie. Część druga ukazała się światu pod nazwą „Hypnotize”. Z tego krążka dużym hitem stał się utwór „Lonely day”, opisujący strach i samotność. W tekstach przewija się tradycyjnie wojna („Tentative”, „Soldier side”), oraz tematyka masakry ludności cywilnej (o Chinach mówi „Hypnotize”, o Ormianach „Holy mountains”). Dwa słowa jeszcze o „Kill rock’n’roll” – jest to kawałek z jedną z najładniejszych linii melodycznych w dorobku SOAD, ze wszech miar godny polecenia. Muzycy Systemu jako jedni z niewielu (obok The Beatles i Guns’n’Roses) wprowadzili dwa albumy w jednym roku na szczyt amerykańskiej listy sprzedaży.

 

A TOP10 ormiańskiej listy przebojów prezentuje się tak:

10. Ego brain
9. Highway song
8. Violent pornography
7. Sugar
6. Roulette
5. Mr. Jack
4. I-E-A-I-A-I-O
3. Spiders
2. A.T.W.A.
1. Forest

 

Na koniec, podkuszony przez stację STARS.TV poczyniłem kolejne TOP10, tym razem utworów wydanych w latach 90. dwudziestego stulecia. Oto i ono:

 

10. Oasis – DON’T LOOK BACK IN ANGER
Brytyjska muzyka różne rzeczy widziała. Wielką Czwórkę z Liverpoolu, rewolucję punk z 1977 roku, nową falę heavy metalu… Ale byli również w latach dziewięćdziesiątych bracia Gallagher, którzy stanęli w opozycji do amerykańskiego grunge’u i reprezentowali delikatniejszą stronę rock’n’rolla, a co najważniejsze – robili to naprawdę świetnie. Zespół Oasis, będący przedstawicielem nurtu britpop jest jednym z ostatnich ze Zjednoczonego Królestwa, który wpłynął na kształt muzyki rozrywkowej zauważalnym stopniu, a „Don’t look back in anger” to niewątpliwie ich perła w koronie.


9. No Doubt – DON’T SPEAK
W czasach, gdy nad Piłą jeszcze latały samoloty, a rozgłośnie radiowe nie promowały oszustów, za których grają i śpiewają maszyny (czyli w roku 1995), kapela No Doubt za pomocą „Don’t speak” przejęła władzę nad muzycznym światem. Dość powiedzieć, że płyta „Tragic kingdom” z której pochodzi ten hit rozeszła się w szesnastu milionach egzemplarzy, a w samych Stanach pokryła się platyną dziesięć razy.


8. Sinead O’ Connor – NOTHING COMPARES 2U
Pierwsze wzruszenie w tym TOP10. „Minęło siedem godzin i piętnaście dni, odkąd zabrałeś swoją miłość”. Pomimo, że utwór został napisany przez Prince’a, O’Connor swoją interpretacją wyniosła go kilka pięter wyżej, dzięki czemu w różnorakich notowaniach wszechczasów „Nothing compares 2U” plasuje się najwyżej spośród piosenek wykonywanych przez kobiety.


7. Guns and Roses – NOVEMBER RAIN
Axl Rose grający na fortepianie. Slash szalejący podczas gitarowej solówki. Gunsi w niemalże najsilniejszym zestawieniu. To wszystko złożyło się na niesamowitą balladę, której motywem przewodnim jest samobójstwo ukochanej głównego bohatera. Jeden z większych hiciorów roku 1992 pochodzący z jednej z najlepszych płyt dziewiątej dekady dwudziestego wieku – „Use your illusion”.


6. Metallica – NOTHING ELSE MATTERS
W latach dziewięćdziesiątych w muzyce działo się wiele ciekawego. Każdy znalazłby dla siebie coś, również wyznawcy grania spod znaku heavy metal. Głównie dzięki „Czarnemu albumowi” Metallici (choć nie tylko, ponieważ wkład miały w to również takie płyty jak „Vulgar display of power” Pantery czy też „No more tears” Ozzy’ego Osbourne’a) ciężkie granie nie odeszło w zapomnienie. Ci bardziej krytyczni w stosunku do Jamesa Hetfielda mówili, że dopiero na „Czarnym albumie” nauczył się śpiewać, a ortodoksyjni fani zaczęli drwić z Metallici i odwrócili się od niej. Pomimo wszelkich nieprzychylności tak płyta jak i „Nothing else matters” bronią się po latach niesamowicie.


5. The Cranberries – ZOMBIE

4. R.E.M. – LOSING MY RELIGION

Jeśli chodzi o te dwie pozycje, zostały szerzej omówione podczas trwania odcinków siódmego i ośmego, odsyłam, polecam, Krzysztof z Huty.
 

3. Soundgarden – BLACK HOLE SUN
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że drugie wcielenie punka znane pod terminem grunge wywołało trzecią i jak na razie ostatnią z wielkich rockowych rewolt. Dlatego też całe podium przeznaczyłem zespołom z miasta Seattle. Brąz dla Soundgarden – i tylko Chrisa, tylko Chrisa, tylko Chrisa żal…


2. Pearl Jam – JEREMY
W melodii nie ma nic wzruszającego. W głosie Eddiego Veddera (przy okazji, może kiedyś cały odcinek dla Pearl Jam?) też nie słychać raczej wzruszeń. Za to wzruszeń dostarcza tekst. W styczniu 1991 roku w stanie Texas nastoletni Jeremy Wade Delle strzelił sobie w głowie na oczach klasy i o tym właśnie jest ten utwór. Piękny bas na początku no i Vedder u szczytu możliwości, czego chcieć więcej?


1. Nirvana – SMELLS LIKE TEEN SPIRIT
Hippisi mieli Hendrixa i Janis. Punkowcy mieli Sida Viciousa i Johnny’ego Ramone. A „pokoleniu X” przewodził Kurt Cobain. Co prawda sam zainteresowany zraził się do własnej piosenki, ponieważ stała się dla niego zbyt popularna (z tego samego powodu niepochlebnie odnosił się do muzyków Pearl Jam, oskarżając ich o komercyjność), ale dzięki tejże popularności jeśli coś za dwieście czy tam więcej lat zostanie z lat dziewięćdziesiątych XX wieku w kulturze masowej, to będzie to właśnie ten konkretny utwór.
 

Dzięki serdeczne i do przeczytania niebawem!

kilkaslowomuzyce : :
gru 26 2017 #13 - Przed nami Naród odkrywa głowy!
Komentarze: 0

   Dzień dobry. W dniu dzisiejszym powstanie tekst o dwóch legendach z jednej rodziny. Ojciec w czasach „czerwonej zarazy” wyemigrował (lub raczej został do tego zmuszony) do Paryża, gdzie tworzył w wolnych chwilach po pracy. Twórczość ta po kilkudziesięciu latach przyniosła znaczną popularność synowi (choć działał on już wcześniej na polskiej scenie, udało mu się osiągnąć znaczny sukces dopiero po tym gdy wziął na warsztat dokonania ojca). O kim ten wstęp? Ano chodzi o rodzinę Staszewskich, naturalnie. Z cyklu „Historia pewnej płyty” na tapetę wjeżdża razem z bramą i framugą płyta „Tata Kazika”, rocznik 1993.

 

W tym miejscu wypada wspomnieć, iż Kult nie jest jedynym (ani pierwszym w Polsce) składem, który zainteresował się piosenkami Pana Stanisława. W gronie tym znajdują się takie osobistości jak Jacek Kaczmarski, Kuba Sienkiewicz (lider Elektrycznych Gitar), czy Zbigniew Zamachowski. Kazik z początku nie mógł się przekonać do sięgnięcia po utwory skomponowane przez tatę, z czasem jednak zmienił stanowisko…

 

…i jak się okazało dobrze na tym wyszedł – aranżacje Kultu na albumie są najwyższej próby. Otwiera go „Celina” – numer zadedykowany Celinie Hiszpańskiej, koleżance Pana Stanisława, w dawnych czasach ponoć wyjątkowo pięknej, ponieważ „tę burzę włosów każdy zna”. Co prawda nie jest to najszybsza kompozycja (trwa niecałe siedem minut), jednakże na koncertach nabiera ona diametralnie innego kształtu i można się przy „Celinie” nieźle wyskakać. Numer dwa na liście nosi tytuł „Dziewczyna się bała pogrzebów”. I dam się pokroić, jeśli się dowiem w którym polskim filmie został ten utwór wykorzystany – był to dość poruszający fragment, a śpiewała mała dziewczynka stojąca na ulicy. Historia opisana w tekście nie ma happy endu – dziewczyna, która bała się idących pogrzebowych orszaków umiera. Stanisław Staszewski ze swojego dorobku cenił najbardziej właśnie „Dziewczynę…”, jednakże należne miejsce w historii polskiej muzyki zyskał dzięki „Barankowi”. Jak wszyscy wiemy, refren został zapożyczony z twórczości Wieszcza Narodowego, lecz nie każdy wie, że bohaterka tekstu „Baranka” jest postacią autentyczną – aktualnie mieszka w Grecji. Charakterystyczną rzeczą w „Baranku” jest kontrast między zwrotkami a refrenem. Zwrotki są bardzo dynamiczne, refren natomiast jest dosyć stonowany. Kolejnym „dynamitem” w zestawie jest „Notoryczna narzeczona” – klasyczny opis klasycznej balangi w paryskim okresie Pana Stanisława. Dziewczyna, która „pijąc śmieje się do łez”, takie klimaty. W tym miejscu zaznaczę, że wyjątkowo nie będzie słowa o faworytach, ponieważ musiałbym opisać w ten sposób każdą z pozycji. Numer pięć w trackliście przypada w udziale „Królowej życia”. Ten rodzaj tekstu będący przypowieścią o wzlocie i upadku przypomina mi osobiście „Pawia” Dżemu z tą różnicą, że w przypadku „Królowej…” jest jeszcze Król, a u Ryśka bohater jest tylko jeden. Pierwszą stronę kasety (po raz kolejny ukłony dla Taty!) zamykają „Inżynierowie z Petrobudowy” – opis realiów budowy płockich zakładów „Petrochemia” w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Swego czasu w okolicach tychże zakładów po końcu zmiany rozkwitało życie towarzysko-kulturalne (w czym czynny udział miał Pan Stanisław), co uwiecznione zostało słowami „kładziemy lachę, niech brzękną szkła”.

 

Druga strona albumu została rozpoczęta kompozycją „Knajpa morderców”. Tytułowi „mordercy” to weterani wojenni z ramienia Armii Krajowej – w tym miejscu nadmienić trzeba iż Pan Stanisław był więźniem Pawiaka w czasach wojny. Trudności związane z powrotem do codziennego życia dla żołnierzy nie należą do przypadków rzadkich, ten problem właśnie jest poruszany w „Knajpie…”. Ósmy numer to „W czarnej urnie”, chyba najsmutniejszy z całego zbioru (choć „chichotliwych klimatów” tutaj w zasadzie nie ma, podejrzewam że właśnie dlatego to jedna z moich ulubionych płyt). Nawiązując do słów Pablopavo „piosenki dzielą się na dwie kategorie: te o miłości i te o śmierci”, w tym wypadku Pan Stanisław zgarnął pełną pulę, robiąc dwa w jednym. Inspiracją z poezji polskiej w twórczości Staszewskiego seniora był również Konstanty Ildefons Gałczyński – jego wiersz „Wróci wiosna, baronowo” został poddany przepięknej interpretacji oraz okraszony wspaniałą muzyką. „Marianna” z kolei została napisana już po tym jak Pan Stanisław wyemigrował do Paryża. Opowiada o młodej dziewczynie zafascynowanej komunizmem, której „jutro rano trzydziestka stuknie”. Przedostatni utwór – „Kurwy wędrowniczki” – charakteryzuje się spośród pozostałych najbardziej skoczną melodią, co skutkuje częstym (oraz sporych rozmiarów) pogo w trakcie koncertów. Stawkę zamyka „Bal kreślarzy” – opisujący życie kulturalne Paryża początku lat siedemdziesiątych. Wyżej wspomniany bal przeradza się w „drakę w sali”. Dlaczego, ktoś spyta? Odpowiedź nie jest skomplikowana, bo „któż umie tak jak Polak (…) o słowo jedno zaraz w mordę bić”? Jednakże z tekstu można wynieść jeszcze jedną naukę, bo „z wielu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle”. I tego się trzymajmy, wszak mylić się jest rzeczą ludzką. W wersji kompaktowej dołączono ciekawy smakołyk – Kazik bowiem w utworze „Dyplomata” śpiewa po rosyjsku. Jest to pieśń pochodząca z sowieckich łagrów, a mówi ona o tym, w jaki sposób pewien błyskotliwy dyplomata reprezentował Związek Radziecki w rozmowach z „państwami osi”. Z przymrużeniem oka, oczywiście.

 

- album „Tata Kazika” doczekał się sequelu w roku 1996 („Tata 2”).
- Pan Stanisław przewidział, że ktoś odkryje jego kompozycje i „dorobi do nich korbę do wyciskania szmalcu” (taki zapis znalazł się na jedynej kasecie z jego nagraniami).

 

OGŁOSZENIA:

Tym razem krócej niż zwykle. Bardzo mi smutno z tego powodu, że co rusz muszę pisać o kimś kto Nas opuścił. Trzynastego grudnia zmarło się Yachowi Paszkiewiczowi, zwany był on również „ojcem polskiego wideoklipu”. Współpracował z Kultem, Hey, Big Cycem, Budką Suflera, Apteką czy Wojciechem Waglewskim. Pozytywną wieścią jest informacja, iż dane mi będzie zobaczyć jednego z Mistrzów. Książę Ciemności, znany również jako Ozzy Osbourne będzie rozpoczynał koncertowe lato w mieście nad Wisłą. Jedynym co pozostaje to czekać – jeszcze tylko pół roku! Chwila czekania przede mną na dwa plebiscyty: w piątek rozstrzygnie się jaki rockowy numer został „numerem wszechczasów” (na antenie Rock Radia), w Nowy Rok zaś, zgodnie z tradycją, punktualnie pięć po dziewiątej (najprawdopodobniej) wystartuje dwudziesta czwarta edycja Topu Wszechczasów (na antenie Programu III Polskiego Radia).

 

Kłaniam się nisko.

kilkaslowomuzyce : :